Do Polski zbliża się gigantyczny kryzys. Prezes ZUS potwierdza czarny scenariusz dla Polski [17.11.2025]
Za 35 lat w Polsce może żyć zaledwie 28 milionów ludzi. To spadek o jedną czwartą w porównaniu do dzisiejszych liczb. Równowaga demograficzna runęła. Zbigniew Derdziuk, Prezes Zakładu Ubezpieczeń Społecznych w rozmowie z „Onet Rano. Finansowo” wprost przyznaje – jeśli się nie przygotujemy, czeka nas wewnętrzne unicestwienie kraju.

Fot. Warszawa w Pigułce
Implozja demograficzna brzmi jak termin z podręcznika fizyki, ale to realne zagrożenie dla każdego państwa. Gdy liczba urodzeń spada tak drastycznie, że społeczeństwo nie jest w stanie się odnawiać, następuje lawinowy proces starzenia i kurczenia populacji. Polska właśnie w tym kierunku zmierza – ostrzega szef ZUS Zbigniew Derdziuk, który w programie Onet Rano wprost odpowiedział na pytanie, czy grozi nam ten scenariusz. Jego słowa nie pozostawiają złudzeń.
Ludność Polski skurczy się o 9 milionów
Główny Urząd Statystyczny opublikował prognozy, które wyglądają jak scenariusz katastroficznego filmu. Jeśli obecny poziom dzietności się utrzyma, w 2060 roku w Polsce będzie mieszkać 28,4 miliona ludzi. Dla porównania – dziś jest nas ponad 37 milionów. To oznacza ubytek 9 milionów osób, czyli więcej niż całkowita liczba mieszkańców województwa mazowieckiego.
Nawet w najbardziej optymistycznym wariancie, zakładającym wydłużenie życia Polaków, populacja skurczy się do 32,3 miliona. Scenariusz oficjalny, przyjęty przez Rządową Radę Ludnościową, mówi o spadku do 30,9 miliona. Bez względu na przyjęte założenia, jeden wniosek pozostaje niezmienny – Polska wyludnia się w tempie, jakiego nie widziano od czasu wielkich kataklizmów historycznych.
Matematyka nie kłamie. Każdy scenariusz przewiduje, że już w 2060 roku osób w wieku nieprodukcyjnym będzie więcej niż tych, którzy pracują. Na jednego pracującego przypadnie ponad jeden emeryt lub dziecko. System, w którym coraz mniej ludzi musi utrzymywać coraz więcej potrzebujących, to prosta droga do ekonomicznego zapaści.
250 tysięcy urodzeń rocznie – najniżej w historii
Jeszcze kilkanaście lat temu na rynek pracy wchodziło 750 tysięcy młodych ludzi rocznie. Dziś to zaledwie 300-400 tysięcy. Za 18 lat, gdy obecne niemowlęta skończą szkołę średnią, będzie ich jeszcze mniej. Obecnie w Polsce rodzi się około 250 tysięcy dzieci rocznie – to najniższy wynik w historii, niższy nawet niż podczas transformacji ustrojowej lat 90.
Wskaźnik dzietności, czyli średnia liczba dzieci przypadająca na jedną kobietę, spadł do 1,1. Jeszcze dekadę temu wynosił 1,43. GUS w oficjalnych prognozach zakładał, że do 2060 roku wzrośnie do 1,49, ale to wciąż dramatycznie za mało. Aby populacja się odnawiała, potrzebny jest wskaźnik co najmniej 2,1. Jesteśmy więc prawie dwa razy poniżej progu zastępowalności pokoleń.
„Ten trend się niestety utrzymuje” – stwierdził Derdziuk w programie Onet Rano. Prezes ZUS dodał, że jeszcze niedawno w prognozach przyjmowano współczynnik 1,43, ale rzeczywistość okazała się znacznie gorsza. Obecnie zakładany poziom to już tylko 1,1, co oznacza, że każda kolejna prognoza okazuje się zbyt optymistyczna.
Zaburzona równowaga pokoleniowa
Derdziuk wyjaśnił, że kluczowym problemem jest zaburzenie równowagi demograficznej, czyli proporcji między różnymi grupami wiekowymi. Kiedyś liczebność pokoleń była zbliżona – ile osób wychodziło z rynku pracy na emeryturę, tyle mniej więcej zaczynało karierę zawodową. Ten mechanizm przestał działać.
„Bardzo ważna jest równowaga demograficzna, czyli równość tych kohort” – podkreślał szef ZUS. Tłumaczył, że gdy na rynek pracy wchodziło 750 tysięcy młodych, a wychodziło podobnie liczna grupa seniorów, system się równoważył. Teraz młodych jest trzy razy mniej, a emerytów przybywa z każdym rokiem. Piramida demograficzna wywróciła się do góry nogami.
Za 35 lat Polska będzie krajem, w którym starsi dominują liczebnie nad młodymi. Już teraz przeciętny Polak jest starszy niż kiedykolwiek w historii. Mediana wieku – czyli wartość, która dzieli populację na dwie równe części – przekroczyła 40 lat. W 2060 roku może sięgnąć 50 lat, co oznacza społeczeństwo, w którym młodość będzie rarytasem.
Ludzie korzystają z wolności życia
Zapytany o przyczyny niskiej dzietności, Derdziuk wskazał na zmianę mentalności Polaków. „To wynika po prostu z naszego podejścia, ludzie wolą korzystać ze swojego życia. Takie jest podejście kulturowe” – stwierdził. Ta wypowiedź wywołała burzę w mediach społecznościowych, gdzie internauci zarzucali prezesowi ZUS bagatelizowanie problemu i ignorowanie ekonomicznych barier przed rodzicielstwem.
Gdy dziennikarz zwrócił uwagę, że młodzi ludzie nie zakładają rodzin również z powodu kryzysu mieszkaniowego, Derdziuk odpowiedział wymijająco. „To jest kwestia odpowiedniej polityki państwa. Wszystkie rządy działały w zakresie zwiększenia możliwości lokalowych” – przekonywał. Dodał, że w Polsce trwa proces migracji z małych do dużych miast, gdzie mieszkania są drogie, podczas gdy w mniejszych miejscowościach stoją puste domy.
Ta diagnoza brzmi jak obciążanie młodych Polaków winą za kryzys demograficzny. Tymczasem eksperci od lat ostrzegają, że problem jest wielowymiarowy. Młode osoby odkładają decyzje o potomstwie nie tylko z powodu braku mieszkań, ale także niestabilności zatrudnienia, niskich zarobków, braku żłobków i przedszkoli, a także zmiany priorytetów życiowych. Stwierdzenie, że to kwestia kultury życia, ignoruje systemowe bariery.
Długowieczność jako przekleństwo systemu
Paradoksalnie, jednym z czynników pogłębiających kryzys jest wydłużanie się życia Polaków. W 2000 roku mężczyźni żyli średnio 69,74 roku, kobiety 78 lat. W 2023 roku te liczby wyniosły odpowiednio 74,65 i 81,99 roku. Pandemia COVID-19 spowodowała chwilowy spadek, ale już po roku wskaźniki wróciły do poziomów sprzed choroby i dalej rosną.
Dłuższe życie to wspaniała wiadomość z punktu widzenia jednostki. Z perspektywy systemu emerytalnego to jednak poważny problem. Im dłużej żyją emeryci, tym dłużej ZUS musi wypłacać świadczenia. Jednocześnie maleje liczba pracujących, którzy wpłacają składki do systemu. Efekt? Proporcja między płacącymi a pobierającymi się pogarsza, a deficyt Funduszu Ubezpieczeń Społecznych rośnie.
Scenariusze GUS przewidują, że przeciętne trwanie życia będzie dalej rosło. W 2060 roku mężczyźni będą żyć średnio około 78-80 lat, kobiety 84-86 lat. To oznacza, że przeciętny emeryt będzie pobierał świadczenie przez 15-20 lat, a nie 10-12 jak jeszcze pokolenie temu. System nie był na to projektowany i nie wytrzyma bez fundamentalnych reform.
Mazowsze zyska, Świętokrzyskie straci
Depopulacja nie będzie rozłożona równomiernie. GUS przewiduje, że największy spadek liczby ludności dotknie województwo świętokrzyskie, gdzie w 2060 roku może być o 30,6 procent mniej mieszkańców niż dziś. To oznacza wyludniające się wsie, zamykane szkoły i urząd pocztowy jako jedyny ślad infrastruktury państwowej.
Z kolei Mazowsze i Pomorskie stracą najmniej – około 7 procent populacji. Stolica i duże miasta będą przyciągać ludzi z całego kraju, a także migrantów z zagranicy. Prognozy zakładają, że obszary wokół Warszawy, Trójmiasta, Wrocławia i Krakowa będą jedynymi, gdzie liczba ludności wzrośnie. Suburbanizacja i koncentracja wokół metropolii pogłębią różnice między bogatym centrum a ubogimi peryferiami.
Ta przepaść będzie się pogłębiać. Młodzi z małych miejscowości już teraz masowo wyjeżdżają do miast. Za 35 lat wiele powiatów może mieć problem z utrzymaniem podstawowych usług publicznych – szpitali, szkół, komunikacji. Polski krajobraz zmieni się nie do poznania.
Migracja to nie jest ratunek
Teoretycznie jednym ze sposobów na zatrzymanie depopulacji jest imigracja. Polska od kilku lat jest krajem imigracyjnym – głównie za sprawą Ukraińców, którzy po 2014 roku masowo przyjeżdżali do pracy. Pandemia i wojna z Rosją tylko spotęgowały ten proces. Obecnie w Polsce legalnie przebywa ponad 2 miliony cudzoziemców, głównie ze Wschodu.
Scenariusze GUS zakładają dodatnie saldo migracji przez większość prognozowanego okresu. To oznacza, że więcej osób będzie przyjeżdżać niż wyjeżdżać. Problem w tym, że nawet przy optymistycznych założeniach migracja nie zrekompensuje spadku liczby urodzeń. Żeby utrzymać obecną populację na stałym poziomie, Polska musiałaby przyjmować rocznie kilkaset tysięcy imigrantów przez kolejne dekady. To skala nierealna politycznie i społecznie.
Doświadczenia zachodnioeuropejskie pokazują, że masowa imigracja niesie ze sobą wyzwania integracyjne. Polska społecznie nie jest gotowa na przyjęcie tak dużej liczby obcokrajowców. Nawet jeśli gospodarczo tacy pracownicy są potrzebni, polityczne i kulturowe opory są ogromne. Imigracja może spowolnić depopulację, ale nie jest w stanie jej odwrócić.
System emerytalny pod presją
Derdziuk wielokrotnie powtarza, że ZUS nie zbankrutuje, bo jest częścią państwa. Jeśli państwo będzie miało pieniądze, emerytury będą wypłacane. Problem w tym, że państwo bierze pieniądze z podatków. Im mniej pracujących, tym mniej wpływów do budżetu. Im więcej emerytów, tym większe wydatki. Prędzej czy później coś musi pęknąć.
Obecnie na jednego emeryta przypada około 1,5 pracującego. Za 35 lat ten współczynnik może spaść do 1:1 lub nawet poniżej. To oznacza, że jeden pracownik będzie musiał utrzymać siebie i jednego emeryta. Przy obecnym systemie emerytalnym jest to niemożliwe bez drastycznego podniesienia podatków lub obniżenia świadczeń.
ZUS już teraz działa na deficycie. Fundusz Ubezpieczeń Społecznych nie pokrywa wypłacanych emerytur ze składek – konieczna jest coraz większa dotacja z budżetu państwa. W 2024 roku ta dotacja wyniosła ponad 100 miliardów złotych. Za 20-30 lat może to być 200 lub 300 miliardów. Skąd państwo weźmie te pieniądze, jeśli będzie coraz mniej pracujących i podatników?
Czy można to zatrzymać?
Implozja demograficzna nie jest zjawiskiem nieuniknionym. Wiele krajów, które stanęły przed tym problemem, podjęło działania – z różnym skutkiem. Francja oferuje hojne zasiłki rodzinne i długie urlopy macierzyńskie, dzięki czemu utrzymuje dzietność na poziomie 1,8. Skandynawia stawia na doskonale rozbudowaną sieć żłobków i przedszkoli, co pozwala matkom łączyć pracę z macierzyństwem.
Polska jak dotąd nie znalazła skutecznego remedium. Programy 500 plus, a później 800 plus, przyniosły krótkotrwałe odbicie dzietności, ale efekt szybko wygasł. Brakuje systemowych rozwiązań – dostępnych mieszkań, stabilnych umów o pracę dla młodych, realnej pomocy w godzeniu pracy z opieką nad dziećmi. Eksperci mówią wprost – bez fundamentalnych zmian trend się nie odwróci.
Co więcej, zmiana mentalności, o której mówił Derdziuk, jest faktem. Młode pokolenia inaczej patrzą na życie niż ich rodzice i dziadkowie. Dzieci przestały być oczywistym elementem życia dorosłego. Są wyborem, często odkładanym lub porzucanym na rzecz kariery, podróży, własnej wolności. Ta zmiana kulturowa jest obserwowana w całym rozwiniętym świecie i trudno ją cofnąć jedynie polityką społeczną.
Co to oznacza dla ciebie?
Jeśli jesteś młodym człowiekiem wchodzącym na rynek pracy, przygotuj się na to, że Twoje składki emerytalne będą coraz wyższe, a przyszła emerytura coraz niższa. System emerytalny już teraz działa w modelu, gdzie Twoje wpłaty finansują dzisiejszych emerytów, a nie Twoją przyszłość. Gdy dożyjesz wieku emerytalnego, może być Cię po prostu nie stać na to, żeby przestać pracować. Derdziuk mówi to otwarcie – jeśli chcesz wyższej emerytury, musisz pracować dłużej.
Jeśli masz dzieci lub planujesz założyć rodzinę, pomyśl o tym, w jakim kraju będą dorastać. Polska za 20-30 lat może być krajem, gdzie szkoły zamykane są z braku uczniów, a w szpitalach brakuje personelu, bo młodzi lekarze wyemigrowali. Większość usług publicznych będzie koncentrować się w dużych miastach. Jeśli mieszkasz w małej miejscowości, emigracja do miasta lub za granicę może stać się niemal koniecznością.
Jeśli już jesteś emerytem lub zbliżasz się do wieku emerytalnego, masz względny komfort. Twoje świadczenia będą wypłacane, choć ich realna wartość może spadać z powodu inflacji. Problem leży po stronie następnych pokoleń, które będą musiały płacić coraz więcej, żeby utrzymać system. To nieuniknione źródło konfliktu międzypokoleniowego – młodzi będą żądać zmian w systemie emerytalnym, starsi będą ich bronić.
Jako obywatel możesz wpływać na politykę poprzez wybory, ale realnie żadna partia nie przedstawiła jak dotąd wiarygodnego planu na kryzys demograficzny. Wszystkie mówią o dzietności, ale nikt nie jest gotowy na systemowe zmiany – reform rynku pracy, budownictwa mieszkaniowego, edukacji. Prawda jest taka, że Polska bez gwałtownej zmiany kursu zmierza w stronę demograficznej katastrofy, a politycy wolą nie mówić o tym głośno, bo temat jest wyborczo toksyczny.
Redaktor naczelny portalu. Absolwent Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego.