Może zabraknąć ich na półce przed świętami. Ceny wystrzeliły w górę. Zapłacimy nawet dwa razy więcej za podstawowy produkt
Zakupy przed Bożym Narodzeniem mogą okazać się bolesne dla portfeli konsumentów. Winowajca wcale nie jest oczywisty, ale powoduje wzrost cen. To dopiero początek. Przed świętami zapłacić możemy dwa razy więcej niż obecnie, a po nowym roku jeszcze więcej.

Fot. Shutterstock / Warszawa w Pigułce
Branżowi eksperci nie mają wątpliwości – to nie Wielkanoc, ale właśnie grudzień jest okresem największego popytu na ten podstawowy produkt. Tradycyjne ciasta, makowce, serniki, różnorodne potrawy wigilijne – wszystko wymaga sporych ilości jaj. W normalnych warunkach rynek potrafiłby sobie z tym poradzić, ale obecna sytuacja jest daleką od normalności. Na polskie fermy drobiowe spadł prawdziwy koszmar w postaci ptasiej grypy, który może poważnie zmienić oblicze świątecznego stołu. Krajowa Izba Producentów Drobiu i Pasz alarmuje, że ceny jaj rosną w najgorszym możliwym momencie.
Miliony martwych ptaków i rekordowa liczba ognisk choroby
Polska ma w tym roku niechlubne wyróżnienie – to nasz kraj notuje najwięcej ognisk wysoce zjadliwej grypy ptaków w całej Unii Europejskiej. Liczby są zatrważające. Do października 2025 roku Główny Lekarz Weterynarii potwierdził już 96 ognisk choroby u drobiu, co plasuje nas daleko przed innymi krajami wspólnoty. Dla porównania, Włochy odnotowały 35 przypadków, Węgry 16, a Niemcy zaledwie 6. Skala epidemii w Polsce jest więc nieporównywalnie większa, co bezpośrednio przekłada się na rynek jaj.
Konsekwencje tej sytuacji są druzgocące dla branży drobiarskiej. Z powodu konieczności zwalczania choroby wybito już ponad 6,5 miliona sztuk drobiu. Szczególnie mocno ucierpiała Wielkopolska, gdzie pojawiło się aż 37 ognisk ptasiej grypy, oraz Mazowsze z 21 potwierdzonymi przypadkami. Każde wykrycie choroby oznacza obligatoryjną likwidację całego stada w danym gospodarstwie, co wiąże się nie tylko z natychmiastową stratą produkcji, ale także z długotrwałym procesem odbudowy. Nowe kury trzeba wychować, co zabiera miesiące, a w międzyczasie rynek odczuwa niedobory podaży.
Ceny na hurtowych rynkach poszybowały w górę o ponad połowę
Sygnały z rynku hurtowego nie pozostawiają złudzeń – nadchodzą dalsze podwyżki. Krajowa Izba Producentów Drobiu i Pasz monitoruje ceny w transakcjach między hodowcami a pakowniami i zauważyła gwałtowny skok. W przypadku jaj o rozmiarze M, które są standardem na polskim rynku, ceny wzrosły o oszałamiające 60 procent. To nie jest marginalny wzrost, który można zignorować – to prawdziwe trzęsienie ziemi dla całego łańcucha dostaw. Hodowcy, którzy zdołali utrzymać produkcję pomimo epidemii, wykorzystują swoją pozycję na rynku, co jest ekonomicznie zrozumiałe, choć bolesne dla konsumentów.
W ostatnim tygodniu października ceny hurtowe jaj przekroczyły już próg 12-procentowego wzrostu, a eksperci nie widzą powodów, dla których trend miałby się odwrócić. Katarzyna Gawrońska, prezeska Krajowej Izby Producentów Drobiu i Pasz, w wypowiedzi dla portalu igryfino.pl, wprost przyznaje, że prognozy sprzed dwóch miesięcy okazały się zbyt optymistyczne. Wtedy zakładano stabilizację cen na wysokim poziomie. Dziś już wiadomo, że te szacunki są nieaktualne. Pojawienie się nowych ognisk ptasiej grypy w Polsce i innych krajach europejskich sprawiło, że centra produkcyjne są eliminowane z rynku, a działania prewencyjne ograniczają możliwości tych, którzy jeszcze prowadzą produkcję.
Moment najtrudniejszy do zniesienia dla konsumentów
Problem podażowy zbiegł się z absolutnie najgorszym możliwym okresem roku. Krajowa Izba Producentów Drobiu i Pasz podkreśla, że wbrew powszechnemu przekonaniu to nie Wielkanoc, lecz Boże Narodzenie generuje największe zapotrzebowanie na jaja w Polsce. Grudzień to miesiąc intensywnego pieczenia ciast, przygotowywania potraw wigilijnych i wszelkich świątecznych wypieków. Polskie tradycje kulinarne są w tym zakresie szczególnie wymagające – makowce, serniki, karp w galarecie, sałatki, ciasta drożdżowe. Wszystkie te potrawy wymagają sporych ilości jaj, co w normalnych warunkach nie stanowi problemu.
Tymczasem tegoroczna sytuacja jest wyjątkowo trudna. Wysoki popyt spotyka się z dramatycznie ograniczoną podażą, co tworzy idealny przepis na dalsze wzrosty cen. Na rynku profesjonalnym jajo klatkowe klasy M kosztuje obecnie około 65 groszy, podczas gdy jeszcze kilka miesięcy temu było to znacznie mniej. Eksperci zwracają uwagę, że duże sieci handlowe mogą próbować ograniczyć skalę podwyżek dla konsumentów końcowych, sprzedając jaja nawet poniżej własnych kosztów zakupu, aby nie stracić klientów w tak kluczowym okresie roku. To jednak może być tylko czasowe złagodzenie problemu, a nie jego rozwiązanie.
Nie tylko ptasia grypa odpowiada za dramatyczną sytuację
Choć epidemia ptasiej grypy jest głównym winowajcą obecnego kryzysu, to nie jedyny czynnik wpływający na ceny jaj. Branża drobiarska zmaga się także z inną poważną chorobą – rzekomym pomorem drobiu, który również przynosi znaczne straty producentom. Dodatkowo, sektor przechodzi przez okres transformacji związany z odchodzeniem od chowu klatkowego na rzecz systemów wolnowybiegowych i ekologicznych, co jest odpowiedzią na unijną politykę dobrostanu zwierząt. Ta zmiana, choć słuszna etycznie, wiąże się z wyższymi kosztami inwestycji i utrzymania stad, co naturalnie przekłada się na wyższe ceny skupu.
Producenci wskazują również na błędne prognozy rynkowe z poprzednich lat, które doprowadziły do niedoboru kur niosek. W 2024 roku w polskich fermach było o cztery miliony mniej niosek niż rok wcześniej, co już wtedy sygnalizowało nadchodzące problemy z podażą. Niepewność co do przyszłych regulacji, obawy przed kolejnymi falami chorób zakaźnych oraz ryzyko związane z transformacją systemów chowu sprawiły, że wielu producentów wstrzymywało się z inwestycjami w nowe stada. Obecnie ta ostrożność obraca się przeciwko całemu rynkowi, który nie jest w stanie szybko odpowiedzieć na zwiększone zapotrzebowanie.
Czy zabraknie jaj w polskich sklepach przed świętami
Pomimo alarmujących sygnałów cenowych przedstawiciele branży uspokajają, że całkowitego braku jaj w sklepach się nie spodziewają. Polska jest jednym z głównych producentów tego produktu w Unii Europejskiej, plasując się tuż za Francją, Hiszpanią i Niemcami. Nasz udział w unijnym rynku wynosi 14 procent, a poziom krajowej produkcji przewyższa zapotrzebowanie wewnętrzne o około 30 procent. W normalnych warunkach około 40 procent polskiej produkcji jaj trafia na eksport, co daje pewien bufor bezpieczeństwa – w razie konieczności producenci mogą ograniczyć sprzedaż zagraniczną, aby zaspokoić potrzeby krajowego rynku.
Problem dotyczy jednak konkretnych kategorii produktów. Na rynku brakuje zwłaszcza jaj z chowu ściółkowego, wolnego wybiegu i ekologicznych. Te kategorie, które cieszą się rosnącym zainteresowaniem świadomych konsumentów, są obecnie sprowadzane z zagranicy, głównie z Holandii i Rumunii, co dodatkowo podnosi ich cenę. Dostępność jaj klatkowych jest relatywnie lepsza, ale i tu ceny są znacznie wyższe niż w poprzednich latach. Dla przeciętnej polskiej rodziny przygotowującej się do świąt różnica może być odczuwalna – tam gdzie w zeszłym roku wydawano kilkadziesiąt złotych na jaja do wszystkich świątecznych wypieków i potraw, teraz trzeba liczyć się z koniecznością przeznaczenia nawet dwukrotnie większej kwoty.
Dramat w Stanach Zjednoczonych przestrogą dla Europy
Obserwatorzy rynku z niepokojem spoglądają na sytuację po drugiej stronie Atlantyku, gdzie kryzys jajeczny osiągnął dramatyczne rozmiary. Stany Zjednoczone zmagają się z konsekwencjami długotrwałej epidemii ptasiej grypy, która w ciągu ostatnich trzech lat doprowadziła do wybicia ponad 170 milionów sztuk drobiu. Skutki są odczuwalne w całym kraju – ceny jaj w USA biją rekordy wszech czasów, osiągając w niektórych regionach nawet 7,69 dolara za tuzin dużych jaj klasy A. Właściciele restauracji i piekarni alarmują, że nie są w stanie utrzymać dotychczasowych cen swoich produktów.
Amerykański przykład pokazuje, jak szybko sytuacja może się pogorszyć, jeśli epidemia nie zostanie skutecznie opanowana. Branżowi eksperci ostrzegają, że powrót do stabilności na tamtejszym rynku może potrwać nawet do końca 2025 roku, a niektóre prognozy są jeszcze bardziej pesymistyczne. USA zwróciły się nawet do innych krajów z zapytaniami o możliwość importu jaj, co w przypadku tak wielkiego producenta jak Stany Zjednoczone świadczy o skali problemu. Eksperci podkreślają jednak, że jaja są produktem świeżym o krótkim terminie przydatności, trudnym i kosztownym w transporcie na duże odległości, co ogranicza możliwości międzykontynentalnego handlu tym towarem.
Co czeka polskich konsumentów w najbliższych tygodniach
Prognozy na grudzień nie są optymistyczne dla portfeli konsumentów. Katarzyna Gawrońska z Krajowej Izby Producentów Drobiu i Pasz, w wypowiedzi dla portalu igryfino.pl nie pozostawia złudzeń – bardzo trudna sytuacja podażowa zbiega się z okresem największego popytu na jaja, co naturalnie zwiększa presję na ceny. Eksperci przewidują, że wzrosty będą kontynuowane, choć tempo podwyżek może się różnić w zależności od regionu kraju i polityki cenowej poszczególnych sieci handlowych. Duże dyskonty dysponują większą siłą negocjacyjną wobec dostawców i mogą sobie pozwolić na czasowe subsydiowanie cen, ale mniejsze sklepy i placówki lokalne nie mają takiego luksusu.
Sytuacja może się nieco poprawić dopiero wiosną przyszłego roku, kiedy sezonowo spada zapotrzebowanie energetyczne w fermach, co obniża koszty produkcji, a jednocześnie kury naturalnie zwiększają nieśność wraz z wydłużającym się dniem. Jednak nawet wtedy nie należy spodziewać się powrotu do cen sprzed epidemii. Transformacja w kierunku bardziej humanitarnych systemów chowu, rosnące koszty pasz i energii oraz konieczność odbudowy stad po wybiciu milionów ptaków sprawią, że nowa rzeczywistość cenowa może być trwała. Analitycy z banku Credit Agricole prognozują, że cena skupu jaj klasy M na koniec 2025 roku może wynieść około 60 złotych za sto sztuk, a w 2026 roku wzrosnąć do 65 złotych.
Redaktor naczelny portalu. Absolwent Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego.