Polska przekracza krytyczną granicę. „Zdecydowanie szybciej niż wcześniej zakładaliśmy”. Zmierzamy prosto w kierunku katastrofy
Dług publiczny Polski rośnie w tempie, którego nie widziano od dekad. W pierwszym kwartale 2025 roku wskaźnik zadłużenia osiągnął 57,4 procent PKB, w drugim kwartale 58,2 procent. Ministerstwo Finansów prognozuje, że na koniec 2025 roku dług przekroczy 59 procent, a już w 2026 roku Polska przekroczy granicę 60 procent PKB. To nie są suche statystyki dla ekonomistów. To moment, w którym państwo zaczyna tracić swobodę działania, a konsekwencje poczują wszyscy obywatele.

Fot. Warszawa w Pigułce
Kiedy ekonomiści z PKO Banku Polskiego publikowali swoje prognozy w czerwcu 2025 roku, użyli słów, których zazwyczaj unikają w oficjalnych raportach: „Dług publiczny rośnie zdecydowanie szybciej niż wcześniej zakładaliśmy”. Musieli zrewidować swoje szacunki istotnie w górę. Zamiast 55-56 procent PKB na koniec 2025 roku, mówią już o 59 procentach, a w 2026 roku o ponad 63 procentach. To nie jest korekta. To fundamentalna zmiana trajektorii.
Jeszcze rok temu, pod koniec 2024 roku, dług publiczny według unijnej metodologii wynosił 55,3 procent PKB. Wtedy wydawało się, że jest to pod kontrolą, że granica 60 procent jest daleko. Trzy miesiące później, w marcu 2025, wskaźnik wyniósł już 57,4 procent. Kolejne trzy miesiące, czerwiec 2025 – 58,2 procent. W ciągu pół roku dług wzrósł o prawie 3 punkty procentowe. Kwartalne tempo przyrostu na poziomie 5,5 procent w pierwszym kwartale 2025 to jeden z najwyższych wskaźników w historii polskiej gospodarki. Tak szybkiego wzrostu nie notowano nawet podczas globalnego kryzysu finansowego w 2008-2009 roku.
Dwie metodologie, jedna prawda
Polska stosuje dwie różne metodologie liczenia długu publicznego, i to jest źródłem pewnego zamieszania w debacie publicznej. Według krajowej definicji, państwowy dług publiczny na koniec czerwca 2025 roku wynosił około 1,77 biliona złotych, czyli 47,1 procent PKB. Według unijnej metodologii ESA 2010, ten sam dług wynosił 2,19 biliona złotych, czyli 58,2 procent PKB. Różnica wynosi ponad 400 miliardów złotych. Skąd ta przepaść?
Krajowa metodologia obejmuje tylko dług sektora finansów publicznych zdefiniowany w ustawie o finansach publicznych. To definicja związana z konstytucyjnym limitem zadłużenia wprowadzonym w Konstytucji z 1997 roku, który wynosi 60 procent PKB. Według tej metodologii Polska wciąż ma spory margines bezpieczeństwa – 47,1 procent to ponad 12 punktów procentowych poniżej konstytucyjnego pułapu.
Problem w tym, że Unia Europejska, międzynarodowe instytucje finansowe, agencje ratingowe i inwestorzy na całym świecie nie patrzą na metodologię krajową. Oni patrzą na dług sektora instytucji rządowych i samorządowych liczony według metodologii ESA 2010, który obejmuje znacznie szerszy zakres podmiotów – szpitale publiczne, fundusze celowe zarządzane przez Bank Gospodarstwa Krajowego, część długu samorządów. I to właśnie ten dług zbliża się do 60 procent PKB, co uruchamia szereg mechanizmów fiskalnych na poziomie Unii Europejskiej.
Różnica między tymi dwiema metodologiami to nie tylko kwestia techniczna. To fundamentalna kwestia tego, jak rozumiemy zobowiązania państwa. Krajowa metodologia pokazuje oficjalny dług budżetu centralnego. Unijna metodologia pokazuje całkowite zobowiązania sektora publicznego, włączając podmiotów, które formalnie nie są częścią budżetu, ale których zadłużenie ostatecznie i tak będzie musiało być obsłużone z pieniędzy podatników.
Skąd wzięło się tak gwałtowne przyspieszenie
Ministerstwo Finansów w swoich raportach wskazuje na kilka głównych czynników odpowiedzialnych za tak dynamiczny wzrost długu. Pierwszym są realizowane kontrakty zbrojeniowe. Polska w obliczu wojny na Ukrainie i rosnących zagrożeń bezpieczeństwa podjęła decyzję o masywnym zwiększeniu wydatków obronnych. W 2025 roku wydatki na wojsko mają wynieść 4,7 procent PKB, czyli około 187 miliardów złotych. To jest wzrost o 1,6 punktu procentowego PKB w porównaniu z 2015 rokiem. Część z tych wydatków jest finansowana długiem, szczególnie kontrakty na zakup uzbrojenia, które rozciągają się na wiele lat.
Drugim czynnikiem jest część pożyczkowa Krajowego Planu Odbudowy, która jest kwalifikowana jako dług publiczny. Polska otrzymuje z KPO nie tylko dotacje, ale też pożyczki, które trzeba będzie spłacić. Te pożyczki powiększają statystykę długu, chociaż jednocześnie finansują inwestycje, które teoretycznie powinny przyczynić się do wzrostu gospodarczego w przyszłości.
Trzecim elementem jest gromadzenie rezerw na przyszłe wydatki i zarządzanie płynnością budżetu. Państwo zwiększa bufor bezpieczeństwa, trzymając większe rezerwy gotówkowe na rachunkach, co również zwiększa nominalną wartość długu. Łączny efekt tych trzech czynników to według szacunków PKO BP nawet 3,6 punktu procentowego PKB dodatkowego długu.
Ale to nie wszystko. Głównym problemem, na który wskazują ekonomiści, jest utrzymujący się wysoki deficyt budżetowy. W 2024 roku deficyt sektora instytucji rządowych i samorządowych wyniósł 6,6 procent PKB. W 2025 roku prognozowany jest na poziomie 6,3-6,4 procent PKB, czyli praktycznie bez zmiany. To oznacza, że państwo nadal wydaje znacznie więcej niż zarabia, i różnicę tę finansuje nowym długiem. Każdy rok z deficytem 6-7 procent PKB to kolejne 250-290 miliardów złotych dodanego zadłużenia.
Wydatki rosną szybciej niż przychody
Kluczowe pytanie brzmi: dlaczego deficyt jest tak wysoki i nie maleje? Analiza struktury wydatków budżetowych pokazuje, gdzie leży problem. W 2025 roku łączne wydatki sektora finansów publicznych osiągną poziom około 50,3 procent PKB. To więcej niż w Szwecji, więcej niż w Niemczech. Komisja Europejska przewiduje, że w ciągu dwóch lat Polska może znaleźć się w pierwszej piątce krajów Unii Europejskiej o najwyższych wydatkach budżetowych w relacji do PKB.
Jeszcze dekadę temu Polska była krajem o stosunkowo niskich wydatkach publicznych w porównaniu do średniej unijnej. W 2015 roku wydatki sektora publicznego wynosiły około 41-42 procent PKB. Dziesięć lat później mówimy o 50 procentach. To oznacza wzrost o 8-9 punktów procentowych PKB. Połowa tego, co wszyscy razem wypracowujemy w gospodarce, trafia teraz do budżetu państwa i jest przez niego redystrybuowana.
Co się stało w tym czasie? Masywny wzrost transferów socjalnych. W 2024 roku transfery socjalne w gotówce wyniosły 17,1 procent PKB. To siódmy najwyższy wynik w całej Unii Europejskiej, wyższy niż w Szwecji (11,5 procent PKB) i porównywalny z Niemcami (16,3 procent PKB). Problem w tym, że Szwecja i Niemcy to znacznie bogatsze kraje o wyższym PKB na mieszkańca. Polska wydaje na transfery socjalne jak bogaty kraj zachodni, ale ma dochody i produktywność jak kraj rozwijający się.
Największe pozycje w tej kategorii to program Rodzina 800 plus (62,8 miliarda złotych w 2025 roku, czyli około 1,6 procent PKB), trzynaste i czternaste emerytury (31,5 miliarda złotych), program Aktywny Rodzic zwany potocznie babciowym (8,4 miliarda złotych), renta wdowia (3,2 miliarda złotych), świadczenie wspierające dla osób z niepełnosprawnościami (7,1 miliarda złotych). Do tego dochodzą emerytury i renty wypłacane przez Zakład Ubezpieczeń Społecznych, waloryzacje świadczeń emerytalno-rentowych (24,2 miliarda złotych). Łącznie mówimy o setkach miliardów złotych rocznie.
Raport przygotowany przez Instytut Odpowiedzialnych Finansów, Fundację Przyjazny Kraj oraz Instytut Finansów Publicznych pokazuje wyraźnie, że to nie wydatki na obronność są główną przyczyną pogorszenia stanu finansów publicznych. Dekompozycja wzrostu nominalnego deficytu wskazuje, że kluczowe kategorie wzrostu to transfery socjalne (wzrost o 2,6 punktu procentowego PKB), wynagrodzenia w sferze publicznej (wzrost o 1,8 punktu procentowego PKB) oraz koszty obsługi długu (wzrost o 0,7 punktu procentowego PKB). Łącznie wydatki bieżące budżetu, transfery socjalne i odsetki odpowiadają za 5,5 punktu procentowego przyrostu łącznych wydatków publicznych. Wydatki na obronność wzrosły o 1,6 punktu procentowego PKB, czyli ponad dwukrotnie mniej niż same transfery socjalne.
Koszty obsługi długu rosną lawinowo
Im wyższy dług, tym więcej państwo musi płacić odsetek. To oczywista zależność, ale w ostatnich latach nabrała dramatycznej dynamiki. W 2024 roku wydatki na obsługę długu Skarbu Państwa wyniosły ponad 70 miliardów złotych. Projekt budżetu na 2025 rok zakładał limit kosztów obsługi długu na poziomie 75,5 miliarda złotych, czyli 1,9 procent PKB. Ale już Strategia zarządzania długiem na lata 2025-2028 prognozuje wzrost kosztów obsługi do około 2,3 procent PKB w latach 2027-2028. Przy obecnej trajektorii długu oznacza to ponad 100 miliardów złotych rocznie w perspektywie trzech-czterech lat.
Dlaczego koszty rosną tak szybko? Po pierwsze dlatego, że rośnie sam dług. Gdy zadłużenie zwiększa się o setki miliardów złotych rocznie, nawet przy stałym oprocentowaniu trzeba płacić więcej odsetek od większej kwoty. Po drugie dlatego, że świat niskich stóp procentowych minął bezpowrotnie. Przez ponad dekadę, od kryzysu finansowego 2008 roku do pandemii COVID-19, świat żył w środowisku ultra-niskich, czasem nawet ujemnych stóp procentowych. Państwa mogły pożyczać pieniądze praktycznie za darmo. Polska w najlepszych czasach płaciła około 1-2 procent oprocentowania za dziesięcioletnie obligacje skarbowe.
Te czasy się skończyły. We wrześniu 2025 roku rentowność polskich dziesięcioletnich obligacji skarbowych przekraczała 6 procent. To oznacza, że gdy Polska teraz pożycza pieniądze na dziesięć lat, musi płacić 6 procent rocznie przez cały ten okres. Dla porównania: jeszcze pięć lat temu płaciliśmy około 1,5-2 procent. Trzykrotny wzrost oprocentowania przekłada się wprost na koszty obsługi długu. Polska ma drugie najwyższe koszty obsługi długu w całej Unii Europejskiej po przeliczeniu na procent PKB. To efekt kombinacji wysokiego zadłużenia, wysokich stóp procentowych i premii za ryzyko, którą inwestorzy wymagają za pożyczanie pieniędzy polskiemu rządowi.
Co to oznacza w praktyce? Każdy miliard złotych wydany na odsetki od długu to miliard, którego nie można wydać na szpitale, szkoły, drogi, innowacje. W 2025 roku Polska wyda na obsługę długu więcej niż na cały budżet Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Wyda więcej niż na wszystkie inwestycje infrastrukturalne w małych gminach. Jeśli koszty obsługi przekroczą 100 miliardów złotych, będzie to prawie dwukrotność budżetu programu 800 plus dla jednej generacji dzieci. Pieniądze idą do obligatariuszy, nie do obywateli.
Procedura nadmiernego deficytu i co dalej
Polska w 2025 roku została objęta unijną procedurą nadmiernego deficytu. To formalny mechanizm, który uruchamia się automatycznie, gdy kraj członkowski przekracza określone progi fiskalne – deficyt powyżej 3 procent PKB lub dług powyżej 60 procent PKB. Polska przekracza oba te progi jednocześnie. Deficyt wynosi ponad 6 procent, a dług zmierza w kierunku 60 procent i wyżej.
Co to oznacza? Komisja Europejska wymaga od Polski przedstawienia planu naprawczego, który doprowadzi deficyt poniżej 3 procent PKB w ciągu czterech do siedmiu lat. Ministerstwo Finansów w październiku 2025 roku przyjęło średniookresowy plan budżetowo-strukturalny na lata 2025-2028, który zakłada ograniczenie deficytu nominalnego poniżej 3 procent PKB w 2028 roku. To ambitny plan, ale czy realistyczny?
Plan zakłada stopniową konsolidację fiskalną, czyli ograniczanie wydatków i zwiększanie dochodów. Ministerstwo zapowiada optymalizację wydatków socjalnych, intensyfikację walki z szarą strefą gospodarczą oraz sprzedaż aktywów Skarbu Państwa o wartości około 50 miliardów złotych. Ma też pomóc klauzula wyjścia związana z wydatkami na obronność, o którą Polska wystąpiła do Komisji Europejskiej. Klauzula umożliwia odejście od rekomendowanej ścieżki wydatków do wysokości przyrostu wydatków na obronność w stosunku do sytuacji przed wojną w Ukrainie, jednak nie więcej niż 1,5 procent PKB.
Problem polega na tym, że żaden z dotychczasowych budżetów nie pokazuje realnego początku konsolidacji fiskalnej. Deficyt w 2024 roku wyniósł 6,6 procent PKB. W 2025 roku ma wynieść 6,3-6,4 procent PKB. To spadek o zaledwie 0,2-0,3 punktu procentowego. Przy takiej dynamice osiągnięcie 3 procent deficytu w 2028 roku wydaje się mało realistyczne. Wymagałoby to ograniczenia wydatków o około 120 miliardów złotych w ciągu czterech lat, co odpowiada dwóm rocznym budżetom programu 800 plus. Albo zwiększenia dochodów o tę samą kwotę. Albo kombinacji obydwu działań.
Rząd zapowiada, że podstawowymi działaniami redukującymi deficyt będą mrożenie progów podatkowych w podatku dochodowym od osób fizycznych (efekt około 0,2-0,3 punktu procentowego PKB rocznie) oraz wyższe stawki akcyzy. To jednak działania, które obciążają głównie klasę średnią i osoby o wyższych dochodach. Mrożenie progów podatkowych oznacza, że w miarę inflacji i wzrostu wynagrodzeń coraz więcej osób będzie płacić podatek według wyższej stawki 32 procent zamiast 12 procent. To ukryty wzrost podatków, który nie wymaga zmiany ustawy, ale realnie zwiększa obciążenia fiskalne gospodarstw domowych.
Kto zapłaci rachunek
Ekonomiści są zgodni: wysokie zadłużenie państwa nie znika magicznie. Ktoś zawsze musi zapłacić rachunek. Pytanie brzmi tylko kto i w jakiej formie. Historycznie państwa spłacają dług na trzy sposoby: poprzez wzrost gospodarczy, który zwiększa bazę podatkową, poprzez cięcia wydatków, lub poprzez podnoszenie podatków. W praktyce zawsze jest to kombinacja wszystkich trzech elementów, ale proporcje mogą być bardzo różne.
Optymistyczny scenariusz zakłada, że Polska utrzyma silny wzrost gospodarczy na poziomie 3,5-4 procent rocznie przez najbliższe lata. Taki wzrost oznacza, że nawet przy braku zmian w strukturze wydatków i dochodów, relacja długu do PKB będzie się powoli stabilizować, bo mianownik ułamka rośnie szybciej niż licznik. Problem w tym, że utrzymanie tak wysokiego wzrostu przy jednoczesnym zaostrzaniu polityki fiskalnej jest trudne. Cięcia wydatków publicznych i podnoszenie podatków hamują wzrost gospodarczy, bo zmniejszają popyt w ekonomii.
Pesymistyczny scenariusz zakłada, że bez radykalnych reform Polska wpadnie w spiralę zadłużenia. Rosnący dług wymusza wyższe podatki, co hamuje wzrost gospodarczy. Słabszy wzrost oznacza mniejsze wpływy podatkowe, co zwiększa deficyt. Większy deficyt oznacza jeszcze wyższy dług. I tak dalej. To mechanizm, który doprowadził Grecję do kryzysu zadłużeniowego w latach 2010-2015. Oczywiście Polska nie jest Grecją – ma własną walutę, większą gospodarkę, lepszą strukturę eksportu. Ale mechanizmy ekonomiczne działają wszędzie tak samo.
Najbardziej prawdopodobny scenariusz leży gdzieś pośrodku. Państwo będzie próbować łączyć umiarkowany wzrost gospodarczy z ostrożnymi cięciami wydatków i ukrytymi podwyżkami podatków. Kluczowe pytanie brzmi: które wydatki zostaną obcięte i czyje podatki wzrosną?
Programy socjalne w ogniu krytyki
Największą pozycją do potencjalnych cięć są transfery socjalne. Program 800 plus kosztuje budżet 62,8 miliarda złotych rocznie. Trzynaste i czternaste emerytury to kolejne 31,5 miliarda złotych. Razem mówimy o prawie 95 miliardach złotych, czyli około 2,5 procent PKB. Gdyby te programy całkowicie zlikwidować, deficyt spadłby z około 6,5 procent PKB do około 4 procent PKB. To wciąż powyżej unijnego pułapu 3 procent, ale znacznie bliżej celu.
Oczywiście całkowita likwidacja tych programów jest politycznie niemożliwa i społecznie nieakceptowalna. Miliony rodzin planowały swoje życie zakładając stałe wpływy z 800 plus. Miliony emerytów liczy na dodatkowe świadczenia. Gwałtowne odcięcie tych środków doprowadziłoby do dramatycznego spadku poziomu życia i społecznych protestów na niespotykaną skalę. Ale ich ograniczenie lub modyfikacja to już inna sprawa.
Rząd rozważa wprowadzenie kryterium dochodowego dla programu 800 plus. Zamiast wypłacać świadczenie wszystkim rodzinom bez względu na dochody, trafiałoby ono tylko do najuboższych. Według analiz ekonomicznych mogłoby to zaoszczędzić nawet 20-30 miliardów złotych rocznie, przy jednoczesnym zachowaniu wsparcia dla tych, którzy go najbardziej potrzebują. Problem z takim rozwiązaniem jest podwójny. Po pierwsze polityczny – cofnięcie powszechności świadczenia jest trudne do sprzedania wyborcom. Po drugie administracyjny – weryfikacja dochodów rodzin wymaga sprawnego systemu, który w Polsce nie działa perfekcyjnie, o czym świadczą liczne przypadki nadużyć i oszustw w innych programach socjalnych.
Drugi pomysł to uzależnienie świadczenia od aktywności zawodowej rodziców. Pieniądze trafiałyby tylko do rodzin, w których przynajmniej jeden rodzic pracuje. To ma zachęcić do podejmowania zatrudnienia i przeciwdziałać biernemu korzystaniu z systemu wsparcia. Również tu jednak są problemy – co z rodzinami, w których rodzic chce pracować, ale nie może znaleźć pracy? Co z osobami opiekującymi się ciężko chorymi członkami rodziny?
Trzecia opcja to stopniowe zamrożenie wartości świadczeń bez ich waloryzacji. Program 800 plus nie jest indeksowany inflacją, co oznacza, że jego realna wartość z każdym rokiem maleje. W 2016 roku, gdy wprowadzono program 500 plus, świadczenie miało pewną siłę nabywczą. Dzisiaj, po latach inflacji, która przekroczyła 50 procent skumulowanego wzrostu cen, realna wartość tego świadczenia jest znacznie niższa. Gdyby rząd po prostu zaprzestał podwyższania nominalnej kwoty świadczenia, inflacja sama zrobiłaby robotę i stopniowo zmniejszałaby realne obciążenie budżetu tym programem.
Czy da się uniknąć katastrofy
Katastrofa to może zbyt mocne słowo, ale dramatyczne pogorszenie sytuacji fiskalnej to scenariusz realny, jeśli nic się nie zmieni. Agencja ratingowa Fitch już obniżyła perspektywę ratingu Polski ze stabilnej na negatywną, wskazując na rosnący deficyt i brak wyraźnej ścieżki konsolidacji fiskalnej. To sygnał ostrzegawczy. Kolejnym krokiem mogłoby być obniżenie samego ratingu kredytowego, co automatycznie zwiększyłoby koszty pożyczania pieniędzy na międzynarodowych rynkach finansowych.
Ekonomiści wskazują, że Polska wciąż ma czas na podjęcie działań naprawczych. Kluczowe będzie ograniczenie wydatków konsumpcyjnych przy jednoczesnym zwiększeniu inwestycji produkcyjnych. Zamiast wydawać setki miliardów złotych na bieżące transfery, które nie tworzą wartości dodanej w gospodarce, państwo powinno inwestować w infrastrukturę, edukację, naukę, innowacje. To są wydatki, które zwiększają produktywność gospodarki i w długim okresie zwracają się poprzez wyższy wzrost gospodarczy i większe wpływy podatkowe.
Drugim kierunkiem jest zwiększenie efektywności podatkowej. Polska ma jedną z największych luk podatkowych w Unii Europejskiej. Szara strefa gospodarcza szacowana jest na 12-15 procent PKB, czyli około 450-550 miliardów złotych rocznie. Luka w VAT wynosi około 40 miliardów złotych rocznie. Gdyby udało się ją zmniejszyć o połowę poprzez lepszą ściągalność podatków i walkę z oszustwami, budżet zyskałby 20 miliardów złotych dodatkowych przychodów bez podnoszenia stawek podatkowych dla uczciwych podatników.
Trzecim elementem musi być reforma systemu emerytalnego. Obniżenie wieku emerytalnego przez rząd Prawa i Sprawiedliwości w 2017 roku było decyzją o dramatycznych konsekwencjach długoterminowych. Ekonomiści szacują, że spowoduje ona spadek PKB na mieszkańca w przyszłości nawet o 7 procent. Wyższy wiek emerytalny oznacza więcej osób pracujących, wyższe wpływy z podatków, wyższe składki do systemu emerytalnego, wyższe emerytury w przyszłości. Przy obecnej strukturze demograficznej Polski – szybko starzejącym się społeczeństwie – utrzymywanie niskiego wieku emerytalnego to droga donikąd.
Co to może oznaczać dla zwykłego obywatela?
Rosnący dług publiczny oznacza przede wszystkim jedno – coraz większa część budżetu będzie przeznaczana nie na usługi publiczne, lecz na spłatę odsetek. W praktyce przełoży się to na gorsze szpitale, przepełnione szkoły, dziurawe drogi i ograniczone inwestycje w przyszłość. Państwo będzie miało coraz mniej środków na to, co dotąd uznawano za oczywiste.
Służba zdrowia już dziś jest niedofinansowana i boryka się z ogromnymi problemami – brakiem lekarzy i pielęgniarek, wielomiesięcznymi kolejkami do specjalistów. W 2025 roku budżet NFZ ma wynieść około 222 miliardy złotych, czyli wzrost o 31 miliardów w porównaniu z 2024 rokiem. To spory wzrost, ale czy wystarczający? Nie, jeśli weźmiemy pod uwagę rosnące koszty wynagrodzeń personelu medycznego, rosnące ceny leków i sprzętu, oraz starzejące się społeczeństwo, które potrzebuje coraz więcej opieki medycznej. Gdy budżet stanie się coraz bardziej napięty z powodu rosnących kosztów obsługi długu, presja na ograniczanie wydatków na zdrowie będzie nieunikniona.
Edukacja również poniesie konsekwencje. Polskie szkoły już teraz mają problemy z infrastrukturą, brakiem nowoczesnych pomocy naukowych, niskimi pensjami nauczycieli. Zmniejszenie funduszy oznacza brak inwestycji w infrastrukturę szkolną, ograniczenie szkoleń dla nauczycieli, zmniejszenie środków na programy edukacyjne. Nierówności między szkołami w dużych miastach a placówkami w mniejszych miejscowościach będą się pogłębiać.
Infrastruktura to kolejny obszar zagrożony. Zadłużone państwo ma ograniczone możliwości finansowania rozwoju. Wiele inwestycji infrastrukturalnych może zostać zawieszonych lub anulowanych. Już jesienią 2025 roku firmy budowlane ostrzegały, że zamrożenie przetargów publicznych może doprowadzić do fali bankructw i wzrostu bezrobocia w sektorze. Bez nowych dróg, połączeń kolejowych i rozwoju regionów Polska stanie się krajem coraz bardziej podzielonym na bogate metropolie i biedniejące prowincje.
Dla młodych ludzi rosnący dług oznacza konieczność spłacania zobowiązań zaciągniętych przez poprzednie pokolenia. Będą oni płacić wyższe podatki, by spłacać zobowiązania, na które nie mieli wpływu. W efekcie ich możliwości inwestowania, zakupu mieszkań czy prowadzenia działalności gospodarczej zostaną ograniczone. Część młodych, wykształconych Polaków może wybrać emigrację zamiast życia w kraju obciążonym ogromnym zobowiązaniem finansowym.
Czas na wybór
Polska stoi przed fundamentalnym wyborem. Można kontynuować obecną politykę wysokich wydatków socjalnych finansowanych długiem, licząc na to, że wzrost gospodarczy rozwiąże problem sam z siebie. To jednak scenariusz niezwykle ryzykowny, bo zakłada utrzymanie wzrostu na poziomie 3,5-4 procent przez wiele lat przy jednoczesnym pogorszeniu otoczenia gospodarczego w Europie i na świecie. Jeśli wzrost okaże się niższy, a dług będzie nadal rósł, Polska znajdzie się w pułapce zadłużenia, z której wyjście będzie niezwykle bolesne.
Alternatywą jest stopniowa, ale konsekwentna konsolidacja fiskalna. Ograniczenie wydatków konsumpcyjnych, reforma systemu emerytalnego, zwiększenie efektywności podatkowej, inwestycje w produktywność gospodarki zamiast w bieżące transfery. To droga trudna politycznie, bo wymaga podjęcia niepopularnych decyzji i powiedzenia obywatelom prawdy – że przez ostatnie lata żyliśmy ponad stan, i teraz przychodzi czas spłaty rachunku.
Minister finansów Andrzej Domański w wypowiedzi z kwietnia 2025 roku powiedział, że dług publiczny przekroczy 57 procent PKB w tym roku, a do 60 procent zostało jeszcze trochę. To optymistyczne sformułowanie, które miało uspokoić rynki. Ale dane za pierwsze dwa kwartały 2025 roku pokazują, że dystans do 60 procent kurczy się znacznie szybciej niż przewidywano. W połowie roku byliśmy już na poziomie 58,2 procent. Prognozy mówią o przekroczeniu 60 procent w 2026 roku, a niektórzy ekonomiści ostrzegają, że może to nastąpić nawet jeszcze w 2025 roku, jeśli tempo wzrostu długu się nie zmieni.
Granica 60 procent to nie jest magiczna bariera, po której przekroczeniu natychmiast następuje katastrofa. Wiele krajów europejskich ma dług wyższy – Włochy około 140 procent PKB, Grecja około 160 procent, Francja około 110 procent. Ale te kraje mają też stabilniejsze gospodarki, dłuższą historię spłacania zobowiązań, lepszy dostęp do taniego finansowania. Polska jest krajem rozwijającym się z krótszą historią funkcjonowania w strukturach międzynarodowego systemu finansowego. Przekroczenie 60 procent będzie sygnałem dla inwestorów, że ryzyko kredytowe Polski wzrasta, co przełoży się na wyższe koszty pożyczania i trudniejszy dostęp do finansowania.
Najważniejsze pytanie, które powinni sobie zadać politycy i obywatele brzmi: jaki kraj chcemy zostawić następnym pokoleniom? Kraj bogaty w transfery socjalne, ale biedny w inwestycje i przyszłość? Kraj, w którym coraz większa część budżetu idzie na spłatę odsetek od długu zamiast na edukację, zdrowie i rozwój? Czy może kraj, który ma odwagę przeprowadzić trudne reformy dzisiaj, by zapewnić stabilność i dobrobyt jutro?
Liczby nie kłamią. Dług publiczny Polski rośnie w tempie, którego nie widziano od dekad. Bez zdecydowanych działań naprawczych Polska zmierza w kierunku przekroczenia wszelkich bezpiecznych limitów zadłużenia. Czas na podjęcie trudnych decyzji kurczy się z każdym kwartałem.
Redaktor naczelny portalu. Absolwent Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego.