„Wyciągali ich z łóżek w środku nocy”. Krwawa noc po Bożym Narodzeniu
Święta Bożego Narodzenia 1939 roku miały być inne niż wszystkie. Pierwsze pod okupacją, pełne lęku, ale i cichej nadziei, że najgorsze minęło wraz z kapitulacją Warszawy. Mieszkańcy podwarszawskiego Wawra i Anina nie wiedzieli jednak, że w drugi dzień świąt, gdy większość z nich kładła się spać, nad ich domami zawisło widmo śmierci. To, co wydarzyło się w nocy z 26 na 27 grudnia, wstrząsnęło nie tylko Polską, ale stało się ponurym symbolem niemieckiego terroru. Masakra w Wawrze była jedną z pierwszych, w których okupant z taką brutalnością zastosował nieludzką zasadę odpowiedzialności zbiorowej. Za winy dwóch kryminalistów życie oddało 107 niewinnych cywilów.

Zdjęcie poglądowe. Fot. Warszawa w Pigułce
Historia II wojny światowej pełna jest dat, które bolą. Jednak 27 grudnia 1939 roku to data szczególna dla mieszkańców dzisiejszej Warszawy. Wówczas Wawer był oddzielną miejscowością, letniskiem, gdzie wielu warszawiaków szukało wytchnienia. Tamtej nocy wytchnienia nie znalazł nikt. Brutalna akcja pacyfikacyjna, przeprowadzona z zimną krwią przez funkcjonariuszy Ordnungspolizei, pokazała prawdziwe oblicze „nowego porządku”, jaki III Rzesza wprowadzała na podbitych ziemiach. To nie była walka z partyzantką. To była rzeź na sąsiadach, ojcach i synach.
Tragiczny incydent w karczmie. Kryminaliści uciekają, niewinni giną
Wszystko zaczęło się od zdarzenia, które w normalnych warunkach byłoby sprawą dla policji kryminalnej, a nie pretekstem do ludobójstwa. W karczmie przy ulicy Widocznej w Wawrze przebywali dwaj niemieccy podoficerowie z batalionu budowlanego numer 538 (Baubatalion 538). W tym samym lokalu pojawili się dwaj znani miejscowej policji kryminaliści – Marian Prasuła i Stanisław Dąbek. Doszło do starcia, w wyniku którego obaj Niemcy ponieśli śmierć.
Sprawcy – bandyci niemający nic wspólnego z ruchem oporu – zbiegli. Reakcja okupanta była jednak natychmiastowa i nieproporcjonalna. Niemiecka machina terroru nie szukała sprawiedliwości ani rzeczywistych winnych. Szukała zemsty i sposobu na zastraszenie społeczeństwa. Wbrew wszelkim normom prawa międzynarodowego, dowódcy niemieccy postanowili zastosować zasadę odpowiedzialności zbiorowej. Za śmierć dwóch wojskowych miała zapłacić cała lokalna społeczność.
Nocna łapanka. „Brali każdego, kto wpadł im w ręce”
Rozkaz do pacyfikacji wydał podpułkownik Max Daume, zastępujący dowódcę 31. pułku Ordnungspolizei. W nocy z 26 na 27 grudnia, kiedy mieszkańcy Wawra i Anina spali po świątecznych uroczystościach, 2. i 3. kompania batalionu numer 6 otoczyła teren. Rozpoczęło się polowanie na ludzi.
Niemcy wchodzili do domów, wywlekali mężczyzn z łóżek, często nie pozwalając im się nawet ubrać. Aresztowano 120 mężczyzn. Przekrój społeczny zatrzymanych był dramatyczny. Wśród nich znaleźli się:
- rzemieślnicy, kupcy i robotnicy,
- pracownicy umysłowi, w tym dziennikarz,
- oficer Wojska Polskiego,
- chłopcy w wieku zaledwie 15 lat,
- starcy mający powyżej 70 lat.
Tragedia tej nocy polegała również na jej przypadkowości. Wielu z aresztowanych wcale nie mieszkało w Wawrze na stałe. Przyjechali do rodzin na Święta Bożego Narodzenia, by spędzić czas z bliskimi. Znaleźli się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. Wśród aresztowanych była grupa Żydów, jeden Rosjanin, a nawet dwóch obywateli Stanów Zjednoczonych. Dla Niemców paszport czy pochodzenie nie miały jednak znaczenia. Liczyła się liczba ofiar.
Parodia sądu i wyrok wydany z góry
Zatrzymanych spędzono w jedno miejsce, gdzie odbył się tak zwany sąd doraźny (Standgericht). Nazwa ta była jednak tylko fasadą mającą stworzyć pozory legalności. Przewodniczył mu major policji Friedrich Wilhelm Wenzel, w obecności podpułkownika Daumego.
To, co działo się przed tym „trybunałem”, nie miało nic wspólnego z procesem sądowym. Nie przesłuchano nikogo. Nie zadano ani jednego pytania o przebieg zdarzeń w karczmie. Nie spisano żadnych zeznań. Cała procedura ograniczyła się do spisania personaliów zatrzymanych. Wyrok był ustalony jeszcze przed rozpoczęciem łapanki. 114 mężczyzn skazano na śmierć.
Szczególne okrucieństwo spotkało Antoniego Bartoszka, właściciela restauracji, w której doszło do zabójstwa Niemców. Został on bestialsko pobity, a następnie powieszony u wejścia do własnego lokalu – jeszcze zanim zapadł jakikolwiek formalny „wyrok”. Pozostałych, których „ułaskawiono”, zmuszono do najgorszego – wykopania grobów dla swoich sąsiadów i bliskich.
Reflektory i karabiny maszynowe. Egzekucja przy ulicy Błękitnej
Miejscem kaźni stał się niezabudowany plac między ulicami Błękitną a Spiżową (dzisiejsza ulica 27 Grudnia). Sceneria była przerażająca. Niemcy ustawili samochody tak, by ich reflektory oświetlały miejsce egzekucji, tworząc upiorną scenę teatralną. Skazańców ustawiano grupami.
Przeciwko bezbronnym cywilom użyto karabinów maszynowych. Huk strzałów rozdzierał nocną ciszę, budząc przerażenie w całej okolicy. W tym piekle zdarzały się jednak cuda. Jednemu z mężczyzn udało się zbiec jeszcze w drodze na miejsce straceń. Siedmiu innych przeżyło samą egzekucję, mimo odniesionych ran, udając martwych pod ciałami współtowarzyszy.
Bilans nocy był tragiczny: 107 ofiar śmiertelnych. Wśród nich najmłodszy, Tadeusz Ryszka, miał zaledwie 15 lat. Sześciu zamordowanych miało powyżej 60 lat. We wspólnej, tymczasowej mogile, ramię w ramię spoczęli Polacy, Żydzi, Rosjanin i Amerykanie. Śmierć zrównała wszystkich.
Pamięć, której nie dało się zakopać
Niemcy starali się ukryć skalę zbrodni, ale prawda szybko wyszła na jaw. Już latem 1940 roku, decyzją niemieckiego starosty na powiat warszawski, dokonano ekshumacji. Zidentyfikowano 106 ciał, jedna osoba pozostała jako N.N. Większość ofiar (85 osób) to stali mieszkańcy Wawra i Anina. 22 osoby pochodziły z innych miejscowości.
Ciała przeniesiono na cmentarze, w tym na cmentarz przy dzisiejszej ulicy Kościuszkowców oraz cmentarz żydowski. Jednak najważniejszym skutkiem zbrodni nie były groby, lecz narodziny oporu. Masakra w Wawrze stała się wstrząsem, który zmobilizował polskie podziemie.
To właśnie w reakcji na tę tragedię powstała konspiracyjna młodzieżowa Organizacja Małego Sabotażu „Wawer”. Związana z Szarymi Szeregami, liczyła 500 członków. Młodzi ludzie, malując na murach symbol kotwicy czy hasła antyniemieckie, nieśli pamięć o pomordowanych. Wykonali łącznie około 170 akcji, udowadniając okupantowi, że terror nie złamie ducha Warszawy.
Sprawiedliwość, choć spóźniona, dosięgła oprawców. Max Daume został skazany na śmierć przez Najwyższy Trybunał Narodowy w 1947 roku. Friedrich Wilhelm Wenzel zawisł na mocy wyroku z 1951 roku. Kat Wawra zapłacił głową za swoje czyny.
HCU – Co to oznacza dla Ciebie? Lekcja z Wawra
Historia Zbrodni w Wawrze to nie tylko rozdział w podręczniku. To przestroga i lekcja, która ma wymiar uniwersalny, szczególnie w dzisiejszych niespokojnych czasach.
O czym warto pamiętać, mijając pomnik przy ulicy 27 Grudnia?
- Mechanizm nienawiści: Wawer pokazuje, jak niebezpieczna jest odpowiedzialność zbiorowa. To mechanizm, który zwalnia oprawców z myślenia i pozwala karać niewinnych za czyny jednostek. To lekcja, by zawsze widzieć w drugim człowieku osobę, a nie tylko przedstawiciela grupy, narodu czy religii.
- Kruchość bezpieczeństwa: Ofiary z Wawra to ludzie tacy jak my. Planowali przyszłość, świętowali Boże Narodzenie, odwiedzali rodziny. Ich los uświadamia, jak nagle historia może wkroczyć w prywatne życie i zburzyć spokój.
- Siła pamięci: Organizacja „Wawer” pokazała, że pamięć jest bronią. Dzięki temu, że nie zapomniano o 107 ofiarach, ich śmierć nie poszła na marne – stała się paliwem do walki o wolność. Dziś to my jesteśmy strażnikami tej pamięci.
Dziś w miejscu egzekucji stoi symboliczny cmentarz-pomnik. Odwiedzając Wawer, warto zatrzymać się tam na chwilę. Zapalić znicz nie tylko dla tych, którzy zginęli, ale jako symbol sprzeciwu wobec każdego bezprawia.
Redaktor naczelny portalu. Absolwent Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Zawodowo interesuje się prawem i ekonomią.