Alicja z Sochaczewa walczy o życie. Pomożecie dziewczynie w walce?

Mam 26 lat, a nowotwór mnie zabija. Wyczerpałam już wszystkie możliwości ratunku. Wczorajsze badanie wykazało, że guz odrósł, przerzuty w płucach zabierają mi oddech. Umieram, a tak bardzo boję się śmierci. Chcę żyć, tak bardzo chcę żyć… Gdy pojawiła się nadzieja, światło w tunelu, muszę walczyć do samego końca. Jestem to winna moim bliskim, nie mogę ich zostawić… Błagam, pomóż mi wykorzystać ostatnią szansę, daj nadzieję, że to jeszcze nie koniec. Że walka nie jest jeszcze przegrana… LINK do zbiórki: https://www.siepomaga.pl/zycie-alicji

Fot. siepomaga.pl

 

Budzę się i zasypiam z myślą, że jest we mnie rak, który wysysa życie. Gdy następuje atak, nie mogę oddychać, duszę się. Guzy w płucach są ogromne i ciągle rosną, tak samo w kręgosłupie. Jeszcze tydzień temu chodziłam, jeździłam na rolkach. Dzisiaj ucisk paraliżuje mi ręce i nogi. Nie mam już sił… Chemia nie działa na guzy, a to ostatnia rzecz, jaką zaproponowali mi lekarze. Wcześniej wycięli guza, ale odrósł. Radioterapia też na nic.Lekarz  powiedział wprost, że celem jest teraz przedłużenie życia na chemii… Ale ja nie chcę tak żyć. Powikłania niszczą, zamieniają egzystencję już, bo nie życie, w mękę. Wtedy myślę, że wolałabym już umrzeć. Ale patrzę w oczy mojej mamy i siostry, mojego chłopaka. Oni tak o mnie walczą, tak  bardzo nie chcą, by śmierć mnie zabrała…

Zaczęło się dwa lata temu. Ból karku, coraz mocniejszy. Wszystko zrzucałam na pracę – jestem kosmetyczką, często pracuję z pochyloną głową więc wydawało mi się to logiczne. Niestety, leczenie ortopedyczne nie pomogło. Wtedy dostałam skierowanie na rezonans. Wyszło z niego, że mam zmianę w kręgosłupie szyjnym, ale nie było wiadomo, co to jest. Lekarze podjęli decyzję o operacji, wycięli guza, a ból odszedł. Myślałam, że już będzie dobrze, nie zastanawiałam się nawet, że ten guz może oznaczać początek drogi, która prowadzi do śmierci…

Trzy tygodnie później przyszedł wynik badania guza. Diagnoza – nowotwór złośliwy zakończeń nerwowych (MPNST). Dowiedziałam się, że mam raka, niezwykle groźnego, śmiertelnego. Mój świat się zawalił. Nie wiedziałam, jak mam powiedzieć o tym bliskim. Miałam tyle marzeń, planów… Guz w kręgosłupie odrósł w dwa miesiące. Znowu ucisk i ból nie do opisania, a do tego niewysłowiony strach i rozpacz, która paraliżuje od środka… Nie mogłam uwierzyć, że mam raka.

Znowu operacja i naświetlanie, by powstrzymać nowotwór. Tak bardzo chciałam wierzyć, że już będę zdrowa, a koszmar szpitala zostawię daleko za sobą. Dostałam chwilę oddechu, rok przerwy, podczas którego choroba nie dawała żadnych objawów. Jeszcze w lutym tego roku bawiłam się na weselu u koleżanki myśląc, że zło nie wróci. Mogłam być przez chwilę szczęśliwa, mimo że w głębi serca dalej krył się lęk… I nagle szczęście prysło jak bańka mydlana. Dzisiaj zastanawiam się, czy w ogóle było prawdziwe. Może tak bardzo chciałam wierzyć, że będzie dobrze, że pokonałam raka…

Wrócił ból. Uporczywy, zwalający z nóg, zabierający chęć do życia. Lekarz przekonywał, że to powikłanie po operacji wycięcia guza, zapisał mi leki na epilepsję. Cierpienie nie miało końca, zwijałam się z bólu, nawet noc nie przynosiła ukojenia. Rezonans kontrolny nic nie wykazał, więc odesłali mnie do domu, chociaż ból nie ustępował. Po kolejnych dwóch miesiącach gehenny kolejny rezonans. Gdy szłam po wynik, spodziewałam się usłyszeć, że to coś z kręgami i rehabilitacja pomoże…

Tymczasem lekarz spojrzał mi w oczy i powiedział, że guz odrósł, zaatakował kręgosłup i płuca. Przerzuty w przypadku MPNST nie dają dobrych rokowań. Mięsak to paskudna choroba – nieustanny ból i małe szanse na wyleczenie… Śmierć zajrzała mi głęboko w oczy. Została tylko chemia, ale bez wielkich nadziei. Przeszłam sześć ciężkich cykli, trafiłam dwa razy do szpitala w wyniku powikłań. Traciłam sens, nadzieję… Ból odbiera mi chęć życia. Standardowa medycyna nie ma mi nic więcej do zaoferowania. Już nic nie da się zrobić, powinnam po prostu leżeć i czekać na śmierć. Ale przecież jeszcze żyję, oddycham, chcę walczyć i wiedzieć, że zrobiłam wszystko.

I właśnie wtedy, gdy wydawało się, że to już koniec, moi bliscy trafili na Panią Dorotę Lisiczko, która pokonała raka. Pomogła terapia w Chipsa Hospital w Meksyku. To był ostatni ratunek, jedyna nadzieja. Wysłałam dokumenty, jestem po konsultacji i… zostałam zakwalifikowana do terapii! To moja ostatnia szansa i światełko nadziei – w Chipsa Hospital prowadzili już terapię w przypadku mięsaków, które na nią reagowały. Tak bardzo chcę wykorzystać tę szansę… Innego ratunku już nie mam.

Dzisiaj żyję na środkach przeciwbólowych, chemioterapia decyzją lekarzy jest wstrzymana – czuję się po niej bardzo źle, a guzy i tak rosną… Najbardziej boję się, że umrę sama. Guzy w płucach duszą, a te w szyi sprawiają, że tracę czucie w nogach. Proszę, pomóżcie mi wykorzystać ostatnią szansę, jaką jest leczenie w Meksyku. Nie mam innej możliwości, a tak bardzo chcę żyć…

Capital Media S.C. ul. Grzybowska 87, 00-844 Warszawa
Kontakt z redakcją: [email protected]

Copyright © 2023 Niezależny portal warszawawpigulce.pl  ∗  Wydawca i właściciel: Capital Media S.C. ul. Grzybowska 87, 00-844 Warszawa
Kontakt z redakcją: [email protected]