Dzieciństwo w Warszawie. Pamiętacie te wspaniałe czasy?
Należę do pokolenia dzisiejszych 30-latków. Wychowałam się na Grochowie. Chodziłam do przedszkola (tego samego, do którego teraz uczęszcza mój syn), potem do podstawówki, typowej tysiąclatki ze świetlicą, stołówką i paniami woźnymi, które były bardzo miłe, do tego był sklepik szkolny, gdzie kupowało się przeboje – kwaśną gumę center shock lub oranżadkę w słomce, która jadło się wprost z dłoni.
Na przerwach kwitł również rynek wymiany karteczek z kolorowych notesów i kartek do segregatora. Same segregatory mieliśmy naprawdę piękne. Teraz nie wiedzieć czemu są jednokolorowe. Nikt się nie bal o próchnicę – okresowo mieliśmy obrzydliwe fluoryzacje. W telewizji nie było kanałów dla dzieci za to programy były świetne! Ciuchcia, Tik-Tak, 5, 10, 15, Przybysze z Matplanety… kto ich nie pamięta?
Nie siedzieliśmy przed komputerami całymi dniami. Życie po szkole toczyło się na podwórku, zazwyczaj pod balkonem któregoś z dzieci, by jego mama miała nas na oku. Nie każdy blok był wyposażony w domofon. Zazwyczaj staliśmy pod balkonem kolegów i krzyczeliśmy na całe gardło by zeszli na dół. Potem w miarę upływu czasu oddalaliśmy się od domu. Nie mieliśmy telefonów komórkowych, ale nikt nie dostawał białej gorączki. Moja mama czasem z uśmiechem mówiła, ze szlifujemy chodniki, bo chodziliśmy stałą trasą – Grenadierów – Ostrobramska – Stanów Zjednoczonych i tak w kółko. Czasem chodziliśmy na pobliskie ogródki działkowe w okolicy Nowaka Jeziorańskiego. Jedliśmy tam owoce wprost z drzew i krzewów. Nikt się nigdy nie pochorował. Nigdy nam się razem nie nudziło. Zamiast siedzieć wieczorami na Facebooku i rozmawiać z kolegami, nocowaliśmy u siebie na zmianę.
Kultowe miejsca w Warszawie 20 lat temu to m.in Kidiland przy placu Konstytucji. Oczami dziecka to był raj! W żadnym innym sklepie nie wolno było dotykać zabawek, a tam i owszem… Sklep miał kilka pięter, a na jednym z nich było mnóstwo lalek Barbie. Zazwyczaj nic nie kupowaliśmy, za to można było nakarmić oczy.
Crickoland pod Pałacem Kultury. Wesołe miasteczko. Było tam wesoło, kolorowo, cudownie. Były karuzele, kino i diabelski młyn.
Hortex przy Świętokrzyskiej. Tuż obok Sezamu było miejsce, gdzie kupowało się najlepsze desery z lodów i galaretki w efektownych pucharkach z bitą śmietaną i owocami.
Rurki z Wiatraka. Na rurki chodzili moi dziadkowie, rodzice, ja… teraz chodzę tam z dziećmi. Smak jest ten sam – Najlepszy w Warszawie!
Stadion Dziesięciolecia… nigdy nie wytłumaczę dzieciom co to był stadion. Odpowiedz, ze było to targowisko nie oddaje klimatu tego miejsca. Przedziwna mieszkanka kultur, podrabiana odzież, płyty. Uwielbiałam tam chodzić. Po dziś dzień mam cala kolekcje figurek porcelanowych ze Stadionu.
Namysłowska teren dawnych basenów (nie pamiętam by kiedykolwiek były czynne) Tam kupowało się ciuchy. Pochodziły głównie z paczek przysyłanych z zachodu. Ponieważ i my mieliśmy rodzinę za granica, to czasem sprzedawaliśmy i kupowaliśmy tam rzeczy – książki, zabawki, artykuły papiernicze.
No i oczywiście pierwszy McDonald w Warszawie przy ul. Świętokrzyskiej. A jakie są Wasze wspomnienia, smaki i miejsca z dzieciństwa?
Redaktor naczelny portalu. Absolwent Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego.