Jeśli szybko nie pomożemy, mały Olek umrze w potwornych męczarniach
Tego dnia tuliłam do piersi moje maleńkie dziecko tak mocno, że omal go nie udusiłam. Płakałam tak głośno, że słyszał mnie cały oddział i błagałam, żeby to była pomyłka, żeby ten zły sen się skończył! Tego dnia skończyło się nasze życie, wszystko, co nasze, zostało gdzieś za plecami. Nie ma już spokojnego życia, nie ma, radości z rodziny, pracy domu. Tego dnia wszystko zniknęło za zamykającymi się drzwiami karetki… Teraz jest tylko jeden cel, jedna szansa i maksymalna mobilizacja, bo najbliższe dni przesądzą o tym, czy moje dziecko będzie dalej żyło, czy jego życie nie skończy się tak tragicznie szybko… Link do zbiórki: https://www.siepomaga.pl/ratujemyolka.
Jestem matką, której dziecko umiera na śmiertelny złośliwy nowotwór i mam przed sobą tylko jedno zadanie – uchronić moje maleństwo przed tym wyrokiem i śmiercią w straszliwych męczarniach.
Moje zadanie jest szalenie trudne, bo to najbliższe tygodnie pokażą, czy zostaniemy razem. Jeszcze w styczniu była matką zdrowego 2-latka, chodziliśmy na szczepienia, robiliśmy bilanse, wszystko pod kontrolą wszystko w jak najlepszym porządku, a Oluś nie wiedział nawet co to przeziębienie. Dzisiaj wie, co znaczy leżeć przez wiele godzin w bezruchu, czekając, aż worki z chemią trafią do jego małego organizmu. Dzisiaj widzi, że jego mama ciągle płacze, że wszystko wokoło straciło dawne barwy, że na zabawę zostały mu tylko te dni, kiedy jest w stanie podnieść głowę z poduszki.
Olek na początku wymiotował, w samochodzie, później w domu, nie mógł spać w nocy, budził się jak nigdy wcześniej. Wtedy myślałam, że mój synek ząbkuje, że to powód wszystkiego złego co się dzieje. Teraz wiem, że w głowie mojego synka już wtedy rósł guz, złośliwy nowotwór, który prowadzi do śmierci. Po kilku dniach wymiotów mój synek płakał z powodu bólu główki, nie było już na co czekać, pojechaliśmy do szpitala. USG brzuszka – czysto, badanie dna oka, znów wszystko w porządku. Wtedy pierwszy raz padły słowa, które jakby rozpoczęły nasz koszmar – musimy zrobić rezonans, wykluczyć guza mózgu. Na ten rezonans zabrała nas karetka i chyba w tej karetce pierwszy raz zrozumiałem powagę sytuacji, w jakiej jesteśmy.
Po powrocie ze szpitala pani neurolog podeszła do mnie oparła dłoń o moje ramię i powiedziała spokojnym głosem, który rozdarł moje serce i umył chyba już na zawsze –nie mam dobrych wiadomości, Pani synek ma wodogłowie, które niemal rozsadza mu czaszkę, stąd ten okropny ból. Za wszystko odpowiedzialny jest guz mózgu 5 na 6 cm. Musimy natychmiast operować.
Kiedy minął szok, okazało się, że nie ma już nic więcej, pozostała pustka, nie umiałam się ruszyć, podjąć decyzji, siedziała tak bez zmysłów i patrzyłam przed siebie. Wokół mnie wybuchła panika, lekarze nerwowo biegali po korytarzu, bo ciśnienie w głowie może zabić w każdej chwili. Przewieziono nas do Centrum Zdrowia Dziecka na neurochirurgię. Od tej chwili lekarze walczą o życie mojego dziecka. Kilka dni, które zmieniło całą rzeczywistość, do dzisiaj nie potrafię zrozumieć, jak to się mogło wszystko stać.
27 stycznia stałam się tą matką, która czeka za drzwiami sali operacyjnej, nie wiedząc, czy jej dziecko przeżyje. Do tej pory znałam tę scenę z książek, filmów i zapewniam was, że nikt nie potrafi odtworzyć paniki, jaka wtedy przeszywa całe ciało. Operacja się przedłuża, bo mój synek ma problemy z oddychaniem, nikt nie daje żadnego sygnału, czekamy tak bez punktu zaczepienia, wiedząc tylko to, że teraz może wydarzyć się właściwie wszystko. W takiej chwili mózg przestaje sobie radzić z czarnymi wizjami, człowiek nie umie już wykrzesać z siebie optymizmu, zapada w letarg, z którego co chwila wyrywają tylko telefony – wszyscy chcą wiedzieć, co się dzieje. Nasz synek trafia w końcu na Intensywną Terapię. Na szczęście żyje, myślę tylko o tym, żeby go dotknąć, przytulić, poczuć jego skórę pod palcami. Ogromne szczęście, największe!
Lekarze byli zadowoleni z operacji, ale od razu powiedzieli, że mała cześć została nadal w głowie Olka! Liczyli, że tą pozostałość da się zniszczyć chemią. Wyczekiwaliśmy leczenia, a olek próbował wrócić do siebie po operacji. Do pierwszej chemii nie chodził, miał zeza, był słabiutki. Kiedy już myślałam, że nie można mnie aż tak skrzywdzić, że najgorsze chwile ostatnich miesięcy zrobiły z mojego serca kamień, okazuje się, że to nie prawda. Przychodzą wyniki histopatologii – złośliwy, wyściółczak anaplastyczny! Wszystko znów zaczyna kręcić się przed oczami, cierpię od nowa…
Mówi się, że to leczenie, ale na 7 piętrze na oddziale onkologicznym nie używa się tego słowa. Tutaj walczy się o życie, tutaj w powietrzu czuć ogromne napięcie. Tej chemii mój synek dostał łącznie 4 cykle, tyle bólu, kłucia rączek, złego samopoczucia, bezsilności i czekania. Ale cel był wyższy, w zasadzie najwyższy, bo chodziło o życie. Przy czwartym cyklu doszło do powikłań, Olek chudnie, nie je, ma problemy z równowagą, zapalenie przewodu moczowego, a także morfologia spada tak nisko, że musiano przetoczyć mu krew. Ciężko było patrzeć na te siniejące oczka, na łysą główkę i chudziutkie rączki a dla matki taki widok jest jak nóż prosto w serce.
6 maja mieliśmy rezonans kontrolny. Wynik – guz nie reaguje na chemie, odrósł i znów zagraża życiu mojego dziecka, 1,5 cm za chwilę może dać przerzuty! Znów panika i moment załamania, emocje nie słabną. Teraz wiem, że matka nigdy nie zobojętnieje na krzywdę swojego dziecka. Zaczynamy szukać pomocy za granicą, by podjąć walkę, w końcu znajdujemy. Profesor Schuhmann jest w stanie uratować nasze dziecko. Guz jest chemiooporny, bardzo złośliwy i rośnie w zastraszanym tempie. Błagam Was o zrozumienie, bo jako matka pragnę uchronić moje ukochane maleństwo przed tym wyrokiem i śmiercią w strasznych męczarniach.
Mamy niewiele czasu! Moje dziecko musi jak najszybciej wyjechać do Niemiec. Profesor Schuhmann z Tubingen to nasza jedyna nadzieja, aby pokonać chorobę i całkowicie usunąć potwora z główki Olusia. Operacje w Niemczech mogą poprowadzić wybitni neurochirurdzy przy użyciu rezonansu. To jedyna gwarancja, że uda się usunąć całość guza, któremu żadna chemia nie da rady. Brak szybkiej operacji może skutkować rozsianiem się w inne części mózgu i kręgosłupa, a to będzie oznaczać koniec. Tak naprawdę Olka operacja powinna odbyć się maksymalnie na koniec maja. Mamy jedynie 2 tygodnie! Zdajemy sobie sprawę, że to niewiele czasu, ale nie zostało nam już nic poza błaganiem o ratunek.
Redaktor naczelny portalu. Absolwent Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego.