Legendy Warszawskie: legenda we własnej osobie
Legendy warszawskie są piękne i tajemnicze. Ujmują nas prostym, a zarazem głębokim przekazem. Poszerzają wiedzę o historii i dają lepsze spojrzenie na przyszłość. Nie zastanawialiście się nigdy, kto je tak naprawdę stworzył? Najwięcej napisał Artur Oppman. Niemiec z pochodzenia, Polak i patriota z wyboru. Przyszedł na świat 14 sierpnia 1867 roku w Warszawie. Jego matka i babka były Polkami, a ojciec i dziadek brali udział w kolejnych powstaniach: listopadowym i styczniowym.
Rozpoczętych studiów filologicznych na Uniwersytecie Jagiellońskim nie skończył. Zamiast tego ożenił się z Władysławą Trynkiewiczówną i wrócił do Warszawy. Już rok po przerwaniu nauki, w 1893 roku, ukazał się pierwszy zbiór wierszy „Ze Starego Miasta”, a w 1894 tomik zatytułowany „Pieśni”. Intensywnie w owym czasie rozwijał kontakty ze światem literackim, artystycznym i intelektualnym. Prus, Żeromski Reymont, Przerwa-Tetmajer, Leśmian czy Kossak to tylko niektóre nazwiska z długiej listy gości i przyjaciół, którzy odwiedzali go w jego domu. Znany był również z utworów dla dzieci i to właśnie spod jego pióra wychodziły legendy o Zbójcach, Bazyliszku czy Złotej Kaczce.
Po wydaniu wielu wspaniałych dzieł, zmarł 4 listopada 1931 roku. Został pochowany na Powązkach. Pięknie wspominał go nad jego grobem Jan Lorentowicz: „Odszedł w zaświaty poeta, który w ciągu czterdziestu kilku lat swego życia twórczego miał jedną tylko namiętność: bezgraniczne ukochanie Ojczyzny.”
Artur Oppman
Wstęp do Warszawskich Legend
Noc srebrna śniegiem, wiatr mroźny dmucha,
Na skrzypcach zimy gra zawierucha,
Kłębami śniegu w okna uderza,
To coś zaszepce, jakby z pacierza,
To się rozjęczy nutą żałosną,
Jakby tęskniła za cudną wiosną,
To znów na chwilę płacz swój uciszy
I gwiazd milionem błyśnie w tej ciszy.
Jakże to miło w wieczór zimowy
W cieple zacisznej siedzieć alkowy;
W piecu się ogień dopala właśnie,
W ciemnej czeluści mignie, to zgaśnie,
Sypie iskierki czerwone, złote,
W sercach nieznaną budzi tęsknotę
Za czemś minionem, za czemś dalekiem,
Za dawnym światem, za dawnym wiekiem.
Zimową nocą w alkowie starej
Umarłych czasów snują się mary,
W wielkim fotelu, z przed stu lat może,
Wsłuchał się dziaduś w zamieć na dworze;
Jakby ustami jakiegoś ducha
Głos mu wichury gada do ucha,
0 tem, co było, co się prześniło,
Co już — od kiedy! — śpi pod mogiłą…
I nagle dziatwa przypadnie z wrzawą:
— Powiedz nam, dziadziu, bajkę ciekawą!
— Jak szedł Twardowski do piekieł bramy?
— O, nie, dziadziusiu! Znamy to, znamy!
— Więc o Madeju, co zbrodnie knował?
— Ach, wiemy: Madej odpokutował!
— To o Kopciuszku w zgrzebnej odzieży?
— Na pamięć umiem, niech dziadziuś wierzy!
— No, to już nie wiem, co rzec w tej sprawie!
— Powiedz nam, dziadziu o… o Warszawie!
Pochylił dziaduś głowę zmęczoną,
Ale mu w oczach iskry zapłoną,
Strudzone serce mocniej kołata.
Bo swej młodości przypomniał lata:
Jak to w ulicach starej Warszawy
Gonił za widmem rycerskiej sławy,
Jak każda cegła, każdy głaz w murze
Wskrzeszały przeszłość w zlocie, w purpurze.
Na szarej Wiśle, na mętnej fali
Piosnka syreny ulata wdali,
W zapadłych w ziemię lochach zwaliska
Zły bazyliszek ślepiami błyska,
Męczeńska Praga krwią się zalała,
W królewskim zamku łka Dama Biała…
A nad główkami dzieciaków grona
Cudowny Chrystus wznosi ramiona…
Dali mu malcy myśl do gawędy:
Starej Warszawy stare legendy…
Podobał Ci się ten artykuł? Polub nasz fanpage na Facebooku!
www.facebook.com/warszawawpigulce
Redaktor naczelny portalu. Absolwent Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego.