Chora na raka mama walczy o życie chorego na raka synka

Takiej historii jeszcze nie było. Scenariusz życia dwojga mieszkańców Warszawy mógłby być inspiracją dla niejednego filmowca.  Trzymamy jednak mocno kciuki by życie napisało szczęśliwe zakończenie tej historii.

Fot. siepomaga.pl

Fot. siepomaga.pl

Rak próbuje zabić mnie nie tylko mnie, ale też mojego syna. Trzy lata temu wykryto u mnie nowotwór jajnika. Dwa lata później okazało się, że Mateusz ma guza mózgu. Od tego czasu dwa nowotwory prowadzą ze sobą wyścig, jakby sprawdzając, który z nich zwycięży jako pierwszy, który sprawi, że się poddamy, opadniemy z sił. Ale ja nie zamierzam się poddać. Walczę o siebie, ale przede wszystkim walczę o Niego, o życie Matiego, mojego jedynego dziecka.

Nie znam lepszej osoby niż mój syn. Ma tylko 6 lat, ale to on daje mi siłę, chęć do codziennej walki z losem, który okazał się dla nas taki okrutny. Jesteśmy nierozłączni, wszędzie razem. Nigdy jednak nie sądziłam, że trafimy razem również na oddział onkologii…

Zaczęło się banalnie. To miała być zwykła operacja usunięcia torbieli na jajniku. Kiedy się wybudziłam i zobaczyłam wyraz twarzy mojego taty i siostry, już wiedziałam, że coś poszło strasznie nie tak. Okazało się, że w trakcie badań śródoperacyjnych wykryto coś więcej niż torbiel. Rak jajnika. Wraz ze zmianami nowotworowymi musiano wyciąć mi wszystko, nie mogę mieć więcej dzieci. Operacja, która miała być zwykłym zabiegiem, stała się operacją ratującą mi życie.

Byłam zszokowana, zrozpaczona. Słowo „rak” brzmiało mi w uszach jak echo. Jak to się mogło stać? Dlaczego ja? Ale przede wszystkim kołatało mi w głowie pytanie: Co teraz z moim synkiem?! Natychmiast rozpoczęłam chemioterapię. Źle się czułam, wypadły mi włosy, brwi, rzęsy. Nie mogłam dojść do siebie. Ale to Mateusz pomógł mi ogarnąć się po wstrząsającej diagnozie. Bawiłam się z nim, czytałam bajki, wypełniłam swoje myśli nim, a nie chorobą. Mateusz miał wtedy 3 latka. Wiedział, że mama jest chora. Na początku przestraszył się, gdy zobaczył mnie bez peruki, ale zrozumiał. Potem przychodził mnie tulić, głaskać i całować po brzuchu, gdzie według niego siedział rak. Tak bardzo o mnie dbał.

To dzięki niemu miałam siłę. To dzięki jego wsparciu chemioterapia zadziałała. Wyniki miałam coraz lepsze, aż w końcu wszystko było w porządku. Myślałam, że słowo „rak“ będzie w naszym życiu tylko wspomnieniem, koszmarem, który już zniknął. Nie sądziłam, że choć udało mi się pokonać jeden nowotwór, to drugi już czeka, aby zaatakować. I tym razem uderzy w kogoś słabszego niż ja, kogoś, kogo kocham bardziej niż siebie – moje dziecko.

Fot. siepomaga.pl

Fot. siepomaga.pl

Wiosną 2015 roku Mateusz zaczął mieć kłopoty z równowagą. Potykał się, miał problemy z chodzeniem. Myślałam, że to kwestia nowych butów, ale bez nich było tak samo. Przestał jeździć na rowerku, mimo że to uwielbiał. Miał dziwne nastroje.

1 kwietnia poszliśmy do pediatry. Natychmiast wysłał nas do szpitala. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje. To wszystko potoczyło się tak szybko – tomograf, błyskawiczna karetka do Centrum Zdrowia Dziecka, rezonans, diagnoza.

W głowie mojego synka wykryto złośliwy guz mózgu, zagrażający  życiu.

Nie ma słów, żeby opisać to, co się wtedy ze mną działo. Zawalił mi się świat. Wiedziałam, co to znaczy mieć raka, przechodzić chemię, walczyć. Zrobiłabym wszystko, żeby oszczędzić tego mojemu dziecku.

Nie mogłam zrobić nic, tylko być przy Mateuszu w trakcie operacji. Odbyła się w Wielki Piątek. Medulloblastoma, rak, który zaatakował moje dziecko, był bezlitosny. Po operacji Mateusza dopadły powikłania, w tym mutyzm pooperacyjny. Przez tydzień nic nie mówił, ani słowa. Walczyłam o niego. Czytałam bajki, opowiadałam historie. Okazało się też, że Mateusz musi mieć zakładaną zastawkę, aby uniknąć wodogłowia. Zabieg odbył się w moje urodziny. To, że się udał, było dla mnie najpiękniejszym prezentem.

Potem Mateusz rozpoczął chemioterapię. Ciężko ją znosił – ciągłe wymioty, brak apetytu, spadające wyniki. Po 3 cyklach okazało się, że w głowie mojego synka pojawiły się nowe ogniska. Włączono radioterapię. Mateusz był niesamowicie dzielny. Przez 30 dni dzielnie zakładał maskę i kładł się grzecznie na łóżku, aby promienie zniszczyły komórki nowotworowe.

W międzyczasie poszłam na badania kontrolne. Tam okazało się, że do rozgrywki o nasze życia wrócił pierwszy przeciwnik, rak jajnika. Miałam wznowę. Znów skierowano mnie na chemioterapię. Przechodziłam ją razem z moim synem. Dwa nowotwory rozpoczęły wyścig o to, który z nich wygra pierwszy.

Nie wiem, jak wtedy daliśmy radę… chyba tylko dzięki pomocy mojej kochanej rodziny i wspaniałych przyjaciół. Robiłam wszystko, żeby być silna, jeszcze bardziej niż za pierwszym razem. Walczyłam nie tylko z atakującym mnie rakiem, ale też tym, który próbował ukraść życie mojemu synkowi.

Fot. siepomaga.pl

Fot. siepomaga.pl

Wydawało się, że wygrywamy. Moja chemia okazała się skuteczna, markery wróciły do normy. Rezonans Mateusza wykazał częściową regresję choroby. Powolutku zaczęliśmy wracać do normalnego życia. Do Mateusza zaczęli przychodzić nauczyciele przedszkolni, parę razy udało mu się nawet odwiedzić przedszkolne sala. Pełna nadziei umówiłam kolejne badania kontrolne – u Mateusza w czerwcu, u siebie w lipcu. Zaczęłam naprawdę wierzyć w to, że będzie dobrze.

Nie było. Okazało się, że wyścig o to, który rak z nami wygra, trwa w najlepsze. Rezonans wykazał, że u Mateusza pojawiły się nowe ogniska nowotworowe. Moje dziecko ma przerzuty. Nasz kruchy, ledwo co odbudowany świat zawalił się po raz kolejny.

Fot. siepomaga.pl

Fot. siepomaga.pl

Nie chcę, nie mogę patrzeć na to, jak Mateusz umiera… Nowotwór jest odporny na leczenie. Lekarze w Polsce starają się, ale nie za wiele mogą już zaproponować. Skonsultowali się z kliniką w Wiedniu, gdzie leczonych jest już kilka dzieci z Polski, w tym trójka na to samo, co Mateusz. Leczonych skutecznie. Tam podaje się inną chemię, dooponową. Podaje się też kombinację innych leków. Lekarze w Wiedniu są ostrożni, nie obiecują nam cudu. Ale każą nam przyjechać jak najszybciej. Mamy poparcie lekarzy prowadzących Mateusza, że to dobry kierunek, że mamy nie zwlekać. Leczenie kosztuje fortunę, ale kalkulacja jest prosta: tam Mateusz ma szansę. Ostatnią szansę. Tutaj jej nie ma.

Mati ma teraz 6 lat, uwielbia zwierzęta – ma psa Gucia i kota o imieniu Jerry. Jest prawdziwym samochodziarzem, a marki samochodów rozpoznaje już z daleka – nawet po kształcie świateł. Jest wesoły, cały czas uśmiechnięty, mimo choroby. Jest moim największym wsparciem – każdy jego uśmiech przypomina mi o tym, że nie mogę się poddać.

Tak bardzo chcemy żyć, chcemy walczyć, mamy siłę ale.. brak nam środków! Za parę dni mój kontrolny tomograf. Ale nie myślę teraz o sobie. Najważniejszy jest mój syn! Teraz trwa walka z czasem! Dlatego teraz pisze do Was – ludzi o dobrym sercu. Błagam, pomóżcie mi ocalić moje jedyne dziecko.

Link do zbiórki: https://www.siepomaga.pl/rakkontrarak

Capital Media S.C. ul. Grzybowska 87, 00-844 Warszawa
Kontakt z redakcją: [email protected]

Copyright © 2023 Niezależny portal warszawawpigulce.pl  ∗  Wydawca i właściciel: Capital Media S.C. ul. Grzybowska 87, 00-844 Warszawa
Kontakt z redakcją: [email protected]