Miasto samo nie wie gdzie ma schrony
Podczas wyborów prezydenckich często jest poruszany temat obronności i nienaruszalności naszych granic. Wszyscy kandydaci zapominają jednak, że podczas walki, najbardziej bezbronna jest ludność cywilna. Bolesne doświadczenia z 1939 roku powinny nauczyć nas, jak ważne są schrony przeciwlotnicze.
Niestety te, które mamy pamiętają czasy PRL. Budowano je w zakładach zbrojeniowych i innych obiektach mających kluczowe znaczenie strategiczne. Gdzie jeszcze? Tego nie wie nawet sam Ratusz. Pod koniec lutego interpelację w tej sprawie wystosował Marek Borkowski, radny dzielnicy Praga-Południe. Zapytał się, gdzie znajdują się schrony i ile osób może się w nich zmieścić. Urząd Dzielnicy odpowiedział mu, że… nie prowadzi ewidencji budowli ochronnych. Mało tego:
„W polskim systemie prawnym od 1 lipca 2004 roku nie ma zdefiniowanego pojęcia budowli ochronnych (schronu i ukrycia), a żaden podmiot nie jest zobowiązany do prowadzenia ich ewidencji, konserwacji, planowania użycia itp.”
Dowiadujemy się też, że większość obiektów została po prostu przekazana wspólnotom mieszkaniowym, a te mogą nimi dysponować według uznania. Często uznanie polega na zrównanie schronu z ziemią i postawieniu na jego miejsce nowiutkiego biurowca.
Systemy wczesnego ostrzegania takiego, jak syreny, które mogliśmy dzisiaj słyszeć to jedno, a miejsca, gdzie można się schronić drugie. Nikt nie wyjdzie przecież na ulicę czekać i patrzeć, jak samoloty zrzucają bomby. Niektórzy mogą schronić się w metrze. To całkiem dobra obrona jeżeli ma się je w pobliżu i o ile wróg nie będzie chciał posiłkować się bronią jądrową. W Warszawie było kilka schronów przeciwatomowych. Czy jednak jeszcze istnieją? Tego nikt nie wie.
Redaktor naczelny portalu. Absolwent Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego.