Dramat łosia na Mazowszu. Nie było szans na ratunek, zwierzak potwornie cierpiał. Urzędnicy nie odbierali telefonu

„Kilka godzin czekał na pomoc służb gminy wiejskiej Mińsk Mazowiecki ranny łoś. I nie doczekał się, bo urzędnicy w nocy, gdy to się działo… wypoczywają. W weekendy często także nikt w gminach nie poczuwa się do pomocy zwierzętom, szczególnie zwierzętom dzikim. Z urzędniczej bezradności kto cierpi? Odpowiedź jest prosta: zwierzęta.” – pisze Pogotowie dla zwierząt, które z własnej kieszeni pokryło skrócenie cierpień zwierzęcia.

Fot. Pogotowie dla zwierząt

„Pomocy weterynaryjnej dla łosia musieliśmy udzielić my, jako Pogotowie dla Zwierząt. Nie było szans na ratunek, ale zwierzę okrutnie cierpiało. Za skrócenie cierpienia łosia zapłaciliśmy aż 2 tysiące złotych.
Telefon interwencyjny Pogotowia dla Zwierząt dzwoni najczęściej w sprawie wypadków drogowych z udziałem zwierząt po godzinie 16, w nocy i weekendy, kiedy urzędnicy mają wolne. W małych gminach realna specjalistyczna pomoc dla zwierząt często praktycznie nie istnieje. Lekarze weterynarii są tylko na papierze, w rzeczywistości zwierzęta cierpią niewyobrażalnie mocno i długo.
Tak było w miniony piątek z łosiem, jaki zderzył się z samochodem na drodze krajowej nr 50 w miejscowości Arynów gm. Mińsk Mazowiecki. Zdarzenie miało miejsce około północy, ale powiadomiona policja nie mogła dodzwonić się do służb gminy Mińsk Mazowiecki, by te pomogły zwierzęciu.
Przed 2 w nocy powiadomiono o zdarzeniu Pogotowie dla Zwierząt. Wysłaliśmy na miejsce specjalistyczny transport, bo sami nie mamy takich samochodów.
Łoś bardzo cierpiał. Miał złamania otwarte tylnych kończyn i uszkodzenia przednich. Leżał w rowie około metr poniżej drogi. Był świadomy i panicznie reagował na człowieka. W rowie dodatkowo się ranił, ponieważ znajdowało się pełno rozbitego szkła. Wyciąganie ponad 300 kilowego zwierzęcia było nie lada wyzwaniem. Najpierw zwierzęciu podano środki, które złagodziły ból i częściowo zniosły świadomość. Potem, gdy już został wyciągnięty na jezdnię z rowu, musieliśmy zabrać go do auta i przewieźć do lekarza weterynarii. Żaden lekarz weterynarii na miejsce nie chciał przyjechać. – Ja obawiam się o własne życie a poza tym gmina mi za to nie zapłaci – stwierdził jeden z lekarzy, gdy poprosiliśmy go o pomoc. I pewnie miał rację, tylko zwierzęciu ktoś musi pomóc.
Dzięki dodatkowej pomocy straży pożarnej, ranne zwierzę w końcu udało się wciągnąć po trapie do samochodu. Teraz rozpoczęliśmy poszukiwanie lekarza weterynarii, który ulży zwierzęciu. Przy otwartym złamaniu dwóch tylnych kończyn nie było możliwe leczenie łosia. Humanitarnie trzeba było Go uśpić. Kilku lekarzy też odmówiło pomocy, bo nie mieli aż tyle środka usypiającego. – Łoś waży ponad 300 kg. więc zejdzie mi z dwie butelki morbitalu, czyli środku do usypiania zwierząt – nie mam go tyle w zapasie i on jest drogi bo 250 zł butelka – mówił nam inny lekarz weterynarii. W konsekwencji musieliśmy z nim jechać aż kilkadziesiąt kilometrów od Mińska Mazowieckiego, by przyjęli nas w gabinecie, który dysponował lekami. Za transport i uśpienie zapłaciliśmy 1100 zł. To nie koniec problemów z łosiem. Kiedy w końcu przestał się męczyć, bo został uśpiony przez kolejne 5 godzin szukaliśmy firmy utylizacyjnej, która będzie mogła Go przyjąć. Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad z Mińska Mazowieckiego odmówiła przyjęcia, bo łoś był zabierany z jezdni żywy, więc ich to już nie „interesowało”, bo jak to stwierdzili „na drodze oficjalnie zwierzęcia nie ma, a my jesteśmy od dróg”. – Gdyby leżał, to było by nasze zmartwienie – ale skoro Go Państwo zabrali, to już wasz problem – usłyszeliśmy w słuchawce telefonu. Zbiornica pod Siedlcami w piątek była nieczynna, w Jasiorówce k. Łochowa, gdzie pojechaliśmy ze zwierzęciem – odmówiono Jego przyjęcia, bo jak stwierdzili „takie mają widzimisie”. I ponownie zapłaciliśmy za transport, tym razem do zbiornicy padliny – 500 zł Ostatecznie ciało łosia przekazaliśmy w sobotę do innej firmy, która wystawiła fakturę na 400 zł za przyjęcie ciała. Łącznie zapłaciliśmy 2000 zł i z patologią służb walczyliśmy przez kilkanaście godzin. A jak bardzo i długo męczył się łoś – tego nawet nie umiemy napisać.
Tak wygląda w Polsce ochrona zwierząt nieudomowionych. To tylko przykład z jednej interwencji. Postanowiliśmy to opisać, bo podobnych zgłoszeń mamy dziennie kilka i każdy prosi nas o pomoc. I każdy myśli, że mamy środki na działanie. Niestety prawda jest inna. Nawet jeśli wysyłamy fakturę do gminy o zwrot kosztów – ta odmawia zapłaty, twierdząc, iż np. to Zarząd Dróg powinien pokryć koszty, Zarząd Dróg z kolei, iż to zadanie Starostwa, Starostwo odsyła faktury, twierdząc, iż ma zapłacić Polski Związek Łowiecki. Obieg faktury trwa kilka miesięcy. W konsekwencji kosztów jakie poniosła organizacja nie zwraca nikt. Odpowiednie ministerstwa w Rządzie RP już w 2004 roku obiecywały, iż zajmą się sprawą potraconych nieudomowionych zwierząt. Mija od tego czasu 17 lat i nadal cisza. Tylko zwierzęta cierpią.” – pisze Pogotowie dla zwierząt.

Zdjęcie i tekst dzięki uprzejmości Pogotowia dla zwierząt: https://www.facebook.com/pogotowiedlazwierzat/

Capital Media S.C. ul. Grzybowska 87, 00-844 Warszawa
Kontakt z redakcją: [email protected]

Copyright © 2023 Niezależny portal warszawawpigulce.pl  ∗  Wydawca i właściciel: Capital Media S.C. ul. Grzybowska 87, 00-844 Warszawa
Kontakt z redakcją: [email protected]