Rządowy samolot leciał do Warszawy. Pilot czekał, bo bał się powtórki ze Smoleńska?

Okazuje się, że na początku ubiegłego tygodnia miała miejsce bardzo niebezpieczna sytuacja z udziałem rządowego embraera. Jednym samolotem miały lecieć najważniejsze osoby w państwie i dziennikarze, a maszyna był przeładowana. Pilot wyszedł z kabiny i powiedział, że nie odlatuje.

Zbigniew Parafianowicz, dziennikarz Gazety Prawnej opisuje, że dziennikarze i osoby z delegacji mieli być podzieleni na dwie grupy. Cześć miała powrócić do Warszawy rządowym embraerem, a część wojskową casą. W pierwszym przypadku podróż miała trwać około 2,5 godziny, w drugim około 4 godzin.

Okazało się jednak, że wszystkich zaproszono do rządowego embraera. Kiedy już weszli do maszyny, brakowało miejsc. Wyszli więc ponadprogramowi pasażerowie, ale pojawił się kolejny problem: samolot był źle wyważony. Z tyłu samolotu było więcej ludzi, z przodu było mniej miejsc, które mogli zająć. Zaczęły się pertraktacje kto ma wyjść, a kto zostać. Denerwowało się zarówno lotnisko, jak i obsługa samolotu, łącznie z pilotem. Kapitan w końcu wychodzi z maszyny i oświadcza, że nie ma zgody na start, dopóki problem nie zostanie rozwiązany.

W trakcie pertraktacji pada słowo „tupolewizm”. W końcu samolot z własnej woli opuszcza część osób, a także część ludzi, którzy opuścili pokład za namową swoich przełożonych. Maszyna wystartowała z godzinnym opóźnieniem.

To jednak nie koniec historii, bowiem na jednym pokładzie zostały jedne z najważniejszych osób w państwie: Beata Szydło, Mateusz Morawiecki, Antoni Macierewicz, Witold Waszczykowski, Mariusz Błaszczak oraz gen. Marek Tomaszycki, Dowódca Operacyjny Rodzajów Sił Zbrojnych.

Po publikacji Gazety Prawnej głos w sprawie zabrał Rafał Bochenek, rzecznik rządu, który oznajmił na Twitterze, że wszystko odbyło się zgodnie z procedurami.