Wstrząsająca relacja z podwarszawskiego domu opieki. – Myślę, że moja mama nie żyje – No właśnie, nie żyje!

Andrzej Saramonowicz, polski scenarzysta, reżyser, producent, dziennikarz i dramaturg wstawił tekst swojego przyjaciela. Profesor Witold Jacórzyński opisał wstrząsające sceny, jakie dzieją się w zakładzie „Milennium” w Siennicy. Post został udostępniony 1,3 tys. razy.

Fot. Pixabay / Facebook

„DZIEŃ PIERWSZY

Siekący deszcz, grad, potem słońce. Wiatr taki, że może zdmuchnąć człowieka z roweru. Ze stacji Nasielsk do Siennicy jest półtora kilometra. Puste pola i zieleniejący się las w tle. Ne widziałem Cię, Mamo, cały rok. Te nieodparte racje, te przyczyny, ta emigracja, ten brak zdolności przewidywania biegu spraw. Przeklęte poczucie winy już mnie nie opuści, nawet gdybym uciekł na księżyc. To wszystko mogło być inaczej.

Ale wieści były dobre. W Szpitalu Bielańskim wyleczyli Cię z chorób, na które cierpiałaś przez ostatnie dwa lata: świąd i zakrzepica. Po raz pierwszy od wielu miesięcy nie prosiłaś przez telefon o śmierć. Chciałaś żyć. Była nadzieja.

Wreszcie ten dom: Milennium, ładny, z ogrodem, w stylu szlacheckiego dworku. Przed bramą kilkanaście porządnych samochodów należących do personelu. Starszy człowiek o lasce, widząc że palę papierosa przed wejściem, podchodzi do mnie,. Pan Zbyszek jest w Siennicy trzy lata. „Po wypadku tu trafiłem. W Warszawie mam mieszkanie na Woli, ale chyba mi zabrał komornik” – mówi. Wkrótce zjawiają się inni na wózkach inwalidzkich. Las rąk podnosi się po papierosy „Mogę dwa? A trzy?”

Wchodzę do środka. Duża sala z telewizorem przylegająca do kuchni. Pachnie żurkiem i moczem. Funkcjonariuszka w kitlu pokazuje mi pokój, gdzie leżysz. I te Twoje słowa, kiedy mnie dostrzegasz: „Boże, Boże, Boże…”. Poznałaś mnie. Tak, jestem, ale Ciebie już prawie nie ma. Umierasz. Całuję Twoje ciepłe czoło. Do pokoju wchodzi posuwistym krokiem współlokatorka, pani Gienia. Ciągnie po podłodze cewnik. „Proszę pana, proszę pana, niech mnie pan weźmie” – szepcze. To wszystko nie może być prawdą, myślę.

DZIEŃ DRUGI

Pogoda pod psem, ale ludzie wychodzą na papierosa, widząc że się zjawiam. Las rąk. „Mogę trzy, mogę cztery?”. Znajduję sekretarkę na piętrze. „Nie mogę udzielać żadnych informacji o stanie zdrowia pacjentów.” „A synowi też nie?” „A pan jest synem?” – łypie na mnie podejrzliwie. „Jestem” „Na pewno? – nie daje za wygraną. „Ale pan nie jest upoważniony. Umowę podpisywała inna osoba.” Tak, to prawda, umowę podpisała Twoja córka, a moja siostra, bo kiedy tu trafiłaś, ja byłem jeszcze w Meksyku, gdzie pracuję.

Wychodzę od niej bez słowa. Wracam do Ciebie. Patrzysz na mnie. Pytasz o mojego syna, a Twojego wnuczka. Próbuję Cię karmić, ale kilka razy wylewam zupę na pidżamę. Pielęgniarka robi to lepiej. Wstyd mi za niezdarność. Jeszcze starasz się coś powiedzieć. Rozumiem jedno słowo. „Urzędy”. „Mamo, zabiorę Cie do domu do Warszawy, chcesz?” Kiwasz głową przyzwalająco. ”Jedz, proszę, musisz jeść, żeby się wzmocnić”. Jest nadzieja, myślę.

Wychodzimy z panem Zbyszkiem na papierosa. „Całą rentę nam zabierają. Zostawiają tylko 30 złotych, ale ja palę dużo, szczególnie w nocy. Nie mogę spać”. Sekretarka znajduje mnie na korytarzu. Ma formularz. Podchodzi do Ciebie. „Czy to Pani syn?” Patrzysz na nią, potem na mnie, najwyraźniej zdumiona, że ją o to pytają. „Czy to Pani syn? – dociska sekretarka. „I czy upoważnia go pani do przekazywania mu informacji o stanie zdrowia?” Kiwasz głową. Ona szuka twoich popuchniętych, powykręcanych palców do podpisu. Nadaremnie, ręka jest bezwładna. „Niech pan podpisze. W tej rubryce”.

DZIEŃ TRZECI

Przygotowania do przenosin do domu. Łóżko się wypożyczy, planuję, pani Ania zna się na lekach, na przewijaniu, na pampersach, na wszystkim, nawet na kroplówce. Są przyjaciele pod ręką, jest rodzina.

Jak to się wszystko stało? Upadłaś we własnym mieszkaniu, potem szpital. Ponad dwa miesiące. Rozmawiałem z Tobą przez telefony tych, którzy Cię odwiedzali. Mówiłaś logicznie, choć chwilami zapominałaś słów.

„Trzeba pomyśleć o Zakładzie Opieki Leczniczej. To jak drugi szpital, a ja mam załamanie nerwowe” – tłumaczyła siostra. „Spisała się na szóstkę” powiedziałaś o niej w szpitalu. Siostra się starała. Walcząc z załamaniem nerwowym wypytywała o najlepsze zakłady opieki. Pielęgniarka środowiskowa w Szpitalu Bielańskim poradziła jej Millennium w Siennicy. Twoje przeniesienie załatwiono sądownie. Powiedzieli Ci, że idziesz do innego szpitala.

Do Siennicy przewieźli Cię w znośnym stanie, mówiono. Dobrze się czułaś w tym domu przypominającym szlachecki dworek, mówiono. Jedzenie Ci smakowało, mówiono. Z poprzednią współlokatorką, panią Basią, często żartowałyście w waszym pokoiku z widokiem na ogród. Wynegocjowałyście nawet telewizor. Kilka dni potem pani Basia nagle zmarła. A Ty dostałaś infekcji.

„Przywieziono pańską matkę w ciężkim stanie już ze szpitala”- tłumaczyła pielęgniarka z Millenium. „A teraz chudnie, chociaż je. Podejrzewam, że rozwija się jakiś nowotwór. Ale my tu nie mamy diagnostyki. Więc jeśli chcecie coś diagnozować, to na własny koszt.”

Teraz wszystko się zmieni, myślę. Będziesz u siebie w domu. Zawsze lepiej u siebie.

Lecz kiedy wieczorem wraz ze szwagrem przyjeżdżamy po Ciebie do Siennicy, już nic mówisz, nie otwierasz oczu. Staram Ci się poprawić poduszkę. Jęczysz z bólu przy każdym poruszeniu. „Nie ma sensu jej nigdzie przenosić”- mówi szwagier. ”Nie ma sensu”- potwierdzam.

DZIEŃ CZWARTY

Dżdżysty poranek. Zimny wiatr przenika do kości. Kupuję kilka paczek papierosów w Nasielsku. Przed domem w Siennicy gromadzą się po nie pensjonariusze. Pan Zbyszek wyrzuca niedopalone papierosy, które skrzętnie zachowywał na wypadek, gdybym nie przyjechał.

W środku uderza mnie odór uryny, silniejszy niż poprzednio. „Proszę pana, proszę pana, niech mi pan da gruszek” – wpija się we mnie palcami pani Gienia, ciągnąc za sobą cewnik. Pielęgniarka poprawia jej łóżko. Pani Gienia jest po udarze, ale może chodzić. Ty się nie ruszasz. Dojmująco jęczysz pod kroplówką. „Przestała jeść i pić” – tłumaczy pielęgniarka. „Musieliśmy jej podać dożylnie. A pan niech nie rozdaje papierosów pacjentom”. „Dlaczego?” „To nie wie pan dlaczego? Papierosy są szkodliwe. I regulamin zabrania.”. Usiłuję coś mówić o prawach pensjonariuszy, ludzi pod opieką, ale nie pozbawionych podmiotowości. O ich prawach także do rzeczy niezdrowych. Ale ona się oddala.

Wychodzę na dwór. Kwietniowy mróz postrącał nierozwinięte pączki na ziemię. „Czego by pan się napił?”- pytam Pana Zbyszka. „Piwa”. Do sklepu jest 15 minut rowerem. Przywożę trochę piwa, ale i tak nie starcza dla wszystkich. Chowają puszki w poły kurtek. „Jak pana mama?” – pyta pan Zbyszek. „Chodźmy do niej” – mówię. Zamykamy drzwi i siadamy przy Tobie. I płaczemy. Obaj. Ja i pan Zbyszek. Trzymamy Cię za ręce i płaczemy. „Uśmiechnij się” – mówi pan Zbyszek. Na twojej twarzy pojawia się delikatny skurcz. ”No, widzisz? – cieszy się pan Zbyszek. „Twoja mama się uśmiecha. „Można tu zostać na noc?” – pytam. „Coś załatwię – mówi pan Zbyszek. „Pan naruszył regulamin!” – ostry głos pielęgniarki wdziera się między mnie, pana Zbyszka i Ciebie. „Proszę natychmiast opuścić zakład albo pana wyprowadzą! Nie wolno tu panu więcej przychodzić!”

DZIEŃ PIĄTY

Lubiłaś te słowa z Bergmana: „Sen to rodzaj obłędu, obłęd to rodzaj snu, a całe życie nasze jest snem.” Jednak w tym dziwnym śnie, zwanym życiem, obowiązują umowy. A moja załamana nerwowo siostra podpisała umowa z zakładem Millenium, nie wgłębiając się w jej treść:

„Zleceniobiorca oświadcza, iż w przypadku nagłego stanu zagrożenia życia Pensjonariusza nie jest w stanie udzielić skutecznej pomocy z powodu braku warunków oraz specjalistycznego sprzętu medycznego”.

Bo zakład Millenium nie jest zakładem opiekuńczo-leczniczym, ale „zakładem pielęgnacyjno-opiekuńczym”.

W tym dziwnym śnie, zwanym życiem, ktoś pisze też komentarze na blogach, które ktoś inny czyta zawsze zbyt późno:

„Do tej placówki nie oddałabym najgorszego wroga. (…) Właściciele są sknerusami. Lekarze bez uczuć. Nie zależy im na dobru pacjenta. Liczy się tylko kasa. Oszczędzają na wszystkim: na lekach, posiłkach, ogrzewaniu. Zimą temperatury na pierwszym piętrze spadają nawet do 15 stopni. Jedzenie z krótkim terminem przydatności w ograniczonych ilościach. Personel zastraszony i mobbingowany. Stanowczo odradzam wszystkim pobyt w tej placówce.” – pisze anonimowy, były pracownik domu.

Także komentarze pokrzywdzonych rodzin mnożą się i mnożą.

Wreszcie w tym dziwnym śnie jest i posterunek policji w Nasielsku. Zawozi mnie tam mój przyjaciel z Cieksyna, znany i ceniony w gminie. „Mamy już na nich kilka skarg. Pojadę i dowiem się, o co chodzi” – mówi uprzejma policjantka. Idzie na rozmowę. Czekamy na nią w samochodzie zaparkowanym nieopodal. Wraca po kilku minutach. „Samego tam pana nie wpuszczą, bo naruszył pan regulamin, ale może pan wejść w obecności siostry”.

Tego samego dnia wracam do Siennicy w obecności siostry. Tym razem nie masz kroplówki, kubek szpitalny na stoliku jest pusty. Daję Ci wodę. Pijesz łyk za łykiem, wycieńczona z pragnienia.

DZIEŃ SZÓSTY

Po południu siostra dostaje telefon, że ustała praca nerek. I że Twój zgon może nastąpić w każdej chwili. Nasz przyjaciel zabiera nas autem do Siennicy. Pada deszcz, jedziemy więc ostrożnie. Docieramy o dziewiętnastej, wchodzimy niezauważeni. Dom wydaje się opustoszały. Na korytarzu napotykamy pana Zbyszka. „Przenoszą mnie za karę do innego miejsca” – skarży się.

Leżysz nieprzytomna. Rzęzisz głośno, miarowo. Daję Ci wodę, którą przywiozłem. Pijesz łapczywie. Pielęgniarka wyrasta jak spod ziemi. „Niech pan natychmiast stąd wyjdzie! Pan nie ma prawa tu być!”. Stają za nią trzy inne pracownice zakładu. Moja siostra usiłuje negocjować. Bez powodzenia.

Siadam u wezgłowia Twojego łóżka, otwieram pudełko z Twoją ulubioną pomadą z peyote i wolno wcieram Ci ją w czoło i skroń. Zawsze powtarzałaś, że ta pomada pomaga Ci zasnąć, więc za każdym razem, kiedy przyjeżdżam do Polski, przywożę Ci ją. „Regulamin zabrania wizyt po godzinie szóstej! – upomina moją siostrę pielęgniarka. „A pan niech stąd wyjdzie albo dzwonimy po policję! Wyniosą pana w kajdankach! – syczy do mnie. „Proszę pana, proszę pana, niech mi pan kupi jabłek” – pani Gienia uderza w stolik sprawną ręką.

Z wolna przestajesz rzęzić. Twoja skroń i czoło są ciepłe od maści, ale półprzymknięte oczy nieruchomo wpatrują się w ścianę. Dotykam Twojego podbródka. Jest zimny. „Proszę pani, myślę, że moja mama nie żyje” – mówię do pielęgniarki. Pielęgniarka spogląda mi przez ramię i mówi: „No, właśnie. Nie żyje”.

DZIEŃ SIÓDMY

Jedziemy do zakładu pogrzebowego. Załatwianie formalności. Potem do Siennicy po Twoje rzeczy. Siadam na pniu daleko od furtki. Czekam na siostrę. Zimny deszcz chłoszcze mnie w twarz. Po chwili siostra wraca. Twoje rzeczy popakowane w torby plastikowe. Szepcze, że Ciebie już nie ma. Że wywieziono Cię do innego zakładu pogrzebowego. Bez naszej wiedzy.

Okazuje się, że załatwianie formalności w wybranym przez nas zakładzie pogrzebowym było zbędne, bo 25. paragraf umowy między NZOZ Millenium Niepublicznym Zakładem Opieki Zdrowotnej a zleceniodawcą (czyli moją siostrą) stanowi: „W przypadku zgonu pensjonariusza zleceniobiorca powiadomi telefonicznie o tym fakcie zleceniodawcę, a następnie dokona czynności mające na celu transport i przechowywanie zwłok. Wyżej wymienione czynności wykonane zostaną przez Zakład Pogrzebowy na zlecenie NZOZ Millenium na podstawie zawartych umów.”

A więc wszystko w porządku, bo wszystko zgodnie z umową. Ale czy na pewno?

Kochana Mamo,

w dyskretnym, tajemniczym języku religii wyraża się to, co trudno jest wyrazić inaczej: czekałaś na mnie dwa razy. Raz, kiedy przyjechałem do Ciebie z Meksyku i wykrzyknęłaś: „Boże, Boże, Boże…”. Drugi raz czekałaś, aż dam ci wody i przytulę się do Ciebie, żebyś mogła skonać w bliskości moich dłoni. A teraz, proszę Cię, czekaj na mnie jeszcze trzeci raz.

Ale zanim się spotkamy, muszę jeszcze załatwić kilka spraw. I w jednej z nich potrzebuję pomocy wszystkich Państwa, którzy teraz czytacie mój list, a którzy mieliście podobne doświadczenia w Siennicy co ja. Skontaktujcie się ze mną, proszę, pisząc na ten adres mailowy: [email protected] Jestem pewien, że powinniśmy zrobić coś, czego regulamin Siennicy nie przewiduje: opisać bezduszność, przede wszystkim po to, by ją powstrzymać.

Pomóżcie mi, bo sam nie dam rady. A wierzę, że trzeba tak postąpić. Bo inaczej nic nie ma sensu”.

Profesor Witold Jacórzyński- filozof, antropolog, od 23 lat mieszka w Meksyku, jest badaczem kultur indiańskich w CIESAS Sureste (Centrum Badań i Wyższych Studiów Antropologii Społecznej w południowo-wschodnim Meksyku)

Capital Media S.C. ul. Grzybowska 87, 00-844 Warszawa
Kontakt z redakcją: [email protected]

Copyright © 2023 Niezależny portal warszawawpigulce.pl  ∗  Wydawca i właściciel: Capital Media S.C. ul. Grzybowska 87, 00-844 Warszawa
Kontakt z redakcją: [email protected]