Przeżyć dla niego. Mama błaga o pomoc w walce z rakiem!

Gdy na świat przyszedł mój synek, chciałam zrobić wszystko, by nigdy niczego mu nie brakowało… Nie przypuszczałam jednak, że kiedyś dojdzie do tego, że może mu brakować mnie – swojej mamusi, najważniejszej osoby w życiu. Tak jednak się dzieje – mam 37 lat i umieram na raka piersi, agresywny nowotwór z przerzutami do wątroby i płuc, które stale rosną! Błagam o pomoc, bo jest lek, który może mi pomóc pokonać raka, który da mi czas, żebym mogła wychować mojego synka. Jestem przerażona, nie chcę umierać, jeszcze nie teraz! Walczę o każdy dzień spędzony z synkiem. Dawidek ma tylko 4 lata. To za wcześnie, by stracić mamę… LINK do zbiórki: https://www.siepomaga.pl/dladoroty

Fot. siepomaga.pl

 

Wiedziałam, że zrobię wszystko, żeby być najwspanialszą mamą na świecie. Powinnam być jednak mamą silną, która daje radę nosić synka na rękach, z której twarzy nie schodzi uśmiech, nie taką, która słania się na nogach po chemii, w której głowie jest rozpacz i strach, która musi walczyć o każdy kolejny dzień życia… Synek miał mieć inne dzieciństwo niż ja, tylko tego dla niego chciałam. Moje przebiegało w cieniu śmierci rodzica… Tata umarł, gdy miałam pięć lat. To tyle, ile Dawidek będzie miał w przyszłym roku. Mamusia została sama z ósemką dzieci w wieku szkolnym… Było nam bardzo, bardzo ciężko. Żyliśmy w skrajnej biedzie, brakowało na wszystko. Dla synka chciałam tylko bezpiecznego domu, warunków do życia i nauki, których mi zawsze brakowało. Późno założyłam swoją własną rodzinę, wyszłam za mąż dopiero po trzydziestce. Potem urodził się Dawidek… To było tak, jakby nagle znalazły się brakujące elementy układanki; okazało się, że bycie żoną i mamą niesamowicie mnie uszczęśliwia. To miał być najpiękniejszy czas w moim życiu. Nie wiedziałam, że już czeka na nas tragedia, że w moim ciele dojrzewa śmierć…

Karmiłam jeszcze piersią, gdy wyczułam w niej zgrubienie. Byłam u lekarki, powiedziała to, co chciałam usłyszeć – że to pewnie nic złego, że mam obserwować, a gdy przestanę karmić piersią, odczekać kilka tygodni i zgłosić się ponownie. Tak właśnie zrobiłam… Odstawiłam Dawidka od piersi, gdy miał 2,5 roku. Poszłam na badanie USG. Miałam nadzieję, że wyjdę z sercem przepełnionym ulgą, szybko wrócę do synka, do normalnego życia…

Już na badaniu USG wiadomo było, że to nowotwór. Kolejne badania wykazały, że trafił mi się najgorszy z możliwych rodzajów, najbardziej agresywny – rak piersi HER2-dodatni. Załamałam się. Przerażenie odebrało mi zdolność racjonalnego myślenia. Kilka tygodni przed diagnozą, po długiej walce z rakiem, w niewielkich odstępach czasu, odeszły dwie moje koleżanki. Rak oznaczał dla mnie tylko jedno – koniec, kaplicę. Śmierć…

Dawidek miał wtedy tylko dwa latka. Gdybym zachorowała 10 lat później, gdy byłby już nastolatkiem albo 10 lat wcześniej, gdy nie miałam jeszcze męża i synka – oczywiście, nadal byłoby ciężko, ale może chociaż odrobinę łatwiej, bez myśli, że mam przy sobie maleńkie, całkowicie zależne ode mnie dziecko, które tak bardzo mnie potrzebuje, które chcę wychować, uczyć, kochać… Tymczasem odchodzę. Miałam się nim opiekować, a tymczasem okazało się, że sama będę wymagać opieki, miałam uczyć życia, tymczasem musiałam zacząć o nie walczyć…

Trzy miesiące przed trzecimi urodzinami Dawidka rozpoczęłam chemioterapię. Chemia była koszmarnym doświadczeniem, miałam jednak w głowie myśl, że to coś, przez co muszę przejść, by wygrać. Nie brałam nawet pod uwagę możliwości przegranej… Przyjęłam 16 kursów chemii. Działała. Potem miałam mieć operację. Niestety, przyplątała się infekcja… Czułam się bardzo źle. Gdy w końcu doszło do operacji, okazało się, że guz urósł do ponad 4 centymetrów. Zajął już całą pierś…

Przeszłam radykalną mastektomię, usunięto mi też węzły chłonne, zaczęłam przyjmować herceptynę. Bezskutecznie. W obrębie blizny pojawiła się zmiana. Czekała mnie radioterapia, potem kolejna operacja. Usunięto zmianę, która w bardzo krótkim czasie odrosła. Rak pokazał mi wtedy, co potrafi… Rano, gdy się ubierałam, miałam jeszcze jedną, centrymetrową zmianę w bliźnie. Wieczorem, gdy zdejmowałam ubranie, myślałam, że śnię. Zmian było już chyba z dwadzieścia. Tak właśnie atakuje ten rodzaj raka – znienacka, gwałtownie, w ciągu kilku godzin odbierając życie i nadzieję.

Mam coraz mniej nadziei. I coraz więcej przerzutów… Dziś są w płucach i wątrobie, i ciągle rosną. 26 października rozpoczęłam kolejną chemię, czwartą już w moim życiu. Lekarze są jednak sceptyczni. Uprzedzili, żebym nie miała zbyt dużych oczekiwań, że to coś pomoże… Pomóc może mi za to nierefundowany lek – Kadcyla, stosowany w leczeniu chorych na raka piersi, w jego rozsianym stadium! To jedyna szansa na przedłużenie mojego życia. Na to, by Dawid miał mamę dłużej niż przez 4 lata… Lek – podawany dożylnie, przez kroplówkę, jak chemia, w szpitalu – jest jednak niewyobrażalnie drogi. Jednorazowe podanie to koszt rzędu 23 tysięcy złotych. I tak co 3 tygodnie… Taka jest cena za moje życie. Za to, że dostanę szansę patrzeć na moje dziecko, jak dorasta. Że odprowadzę synka do szkoły, że Dawid będzie rósł, otoczony moją miłością i opieką…

Synek jest sensem mojego życia, moim światem, moim największym szczęściem. Gdy myślę o tym, że miałabym zniknąć, że on zostanie sam – że będzie budzić się w środku nocy, zapłakany, wołając mamę, ale zamiast mnie, moich ramion i kojącego głosu będzie tylko samotność i pustka – pęka mi serce. Nie mogę przegrać, nie mogę zostawić! Tu chodzi już nie tylko o moje życie, ale też o życie Dawidka…

Chcę tylko żyć i być mamą, oto proszę. Modlę się o cud, żeby znalazły się środki na Kadcylę, żebym mogła wyzdrowieć. Proszę wszystkich, którzy mogą pomóc – bądźcie moim cudem.

Capital Media S.C. ul. Grzybowska 87, 00-844 Warszawa
Kontakt z redakcją: [email protected]

Copyright © 2023 Niezależny portal warszawawpigulce.pl  ∗  Wydawca i właściciel: Capital Media S.C. ul. Grzybowska 87, 00-844 Warszawa
Kontakt z redakcją: [email protected]